STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / POMIĘDZY SWAWOLNYM DYZIEM A LALECZKĄ CHUCKY

Pomiędzy Swawolnym Dyziem a laleczką Chucky



Czyli dlaczego Rafał Trzaskowski może być dziś pierwszoplanowa figurą sfery publicznej w Polsce


Gdyby nie istniał Rafał Trzaskowski wiele spraw byłoby bardziej złożonych. Jednak realne istnienie prezydenta Warszawy znakomicie ułatwia refleksję nad stanem dzisiejszego życia publicznego w Polsce.
Na początek nader smutna refleksja: dziś Nikodem Dyzma – bohater powieści Tadeusza Dołęgi Mostowicza – wcale nie wzbudza ani oburzenia ani tym bardziej śmieszności. Ten człowiek miał zresztą cechę której wydaje się być pozbawionych wiele postaci naszej publicznej sceny. Dyzma był świadom własnych niedomogów i intelektualnego kalectwa, stąd też usiłował nadrabiać braki i w towarzystwie mądrzejszych od siebie raczej unikał zabierania głosu. Znacznie bliżsi (nie tylko z powodów historycznych) naszej rzeczywistości są już bohaterowie filmów Stanisława Bareji, ale i oni – w porównaniu z postaciami dzisiejszego życia publicznego – z czasem zyskują coraz więcej naszej sympatii.

Swawolny Dyzio czy Laleczka Chucky

Wielu polityków korzysta dziś z przywileju bycia swoistym enfante terrible, czy – w bardziej przyswajalnej polszczyźnie wersji – Swawolnym Dyziem w „Ludzi Bezdomnych” Stefana Żeromskiego. Takim swoistym „uroczym” psotnikiem jest prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, którego establishmentowe media przedstawiają jako światowca, oświeconego dandysa, który przecież nie może odpowiadać za wszelkie kataklizmy, jakie ostatnio nawiedzają stolicę.

Wspomniany Dyzio jest jednak postacią w gruncie rzeczy pozytywną, po nauczce udzielonej mu przez doktora Judyma postanawia się jednak poprawić. Tymczasem dyziowatemu prezydentowi stolicy ani w głowie jest uznać jakiekolwiek swoje przewiny a postawa, jaka prezentuje wobec kolejnej ekskrementalnej katastrofy którą funduje całej Polsce jest tyleż bezczelna co symptomatyczna. On nie jest oczywiście niczemu winien, ładnie się uśmiecha i wynajduje coraz bardziej kuriozalne wykręty a tzw „dziennikarze” łykają to wszystko z pokerowymi minami. Przypadek Trzaskowskiego jest modelowy dla całej Trzeciej Rzeczpospolitej. Działa zjawisko, które nazwałbym „zasadą Michnika”. Kogo uzurpatorska socjeta uzna za „postać”, „inteligenta” czy „twórcę”, ten realnie zyskuje niepisany, ale bardzo funkcjonalny immunitet. Wtedy może – jak Cimoszewicz, czy Najsztub – przejechać staruszkę na pasach, chlać i kręcić jak Kamil Durczok, czy wygadywać nieracjonalne brednie jak Tomaszowie Lis czy Wołek. Taki „autorytet” z zasadzie jest dożywotni i nie podlega dewaluacji. Ostatnio pojawiło się nawet zjawisko postautorytetów w rodzaju osławionego „Margota”, który nie musi już nawet dbać o pozory cywilizowanego zachowania czy wypowiedzi.

Wróćmy jednak do Trzaskowskiego. Nikt realnie stąpający po ziemi nie ma chyba wątpliwości, że – podobnie jak kompletnie niewydarzony Ryszard Petru – Trzaskowski nie jest samodzielną postacią polityczną. Jest raczej topornie wykreowaną egzemplifikacja cech przez socjetę wielbionych i pożądanych. Jest z grubsza uciosany na podobieństwo Marcona i jemu podobnych enfant, wiecznych chłopczyków, którzy pretensjonalnym urokiem usiłują przykryć swoje parweniuszowstwo i brak cech indywidualnych, które predestynowałyby ich do odgrywania samodzielnych ról. Konformizm wobec środowiska jest tu cechą najpilniej strzeżoną. Trzaskowski jest zatem idealnie bezbarwny i napełniony trudno zjadliwym – dla żywszych umysłów – koktajlem poprawności, pretensjonalnej nowoczesności i banałem zastępującym własne poglądy. Jego przygody są wręcz modelowe dla całej promowanej formacji.

Kiedy zdychają kozy na wiślanej wyspie (a przypomnę, że zostały one tam wprowadzone aby oddać należną cześć bezrozumnemu bóstwu „eko”) puste media bębnią o niekorzystnym splocie okoliczności i prawdopodobnie jakimś spisku – nie wiadomo jednak czy miejscowych, przywiślańskich lumpów, czy też samego Jarosława Kaczyńskiego. Kiedy, po raz pierwszy, wybucha fekalny Wezuwiusz w „Czajce” winni są wszyscy poza aktualnym włodarzem stolicy. Kiedy natomiast fatalnie utrzymana kanalizacja stolicy funduje mieszkańcom uliczny potop, winnych szuka się daleko poza warszawskim ratuszem. Tych plag spada zresztą na Warszawę ostatnio cała kaskada i oczywiście w żadnej z nich nie maczało palce lenistwo i dezynwoltura obecnego prezydenta stolicy. Za każdym razem TVN i „Gazeta Wyborcza” snują także spiskowe opowieści jakoby to rząd PiS ponosił największa odpowiedzialność za panujące komunalnie w Warszawie niedoróbki i fuszerki. Minął jednak rok i warszawska oczyszczalnia „Czajka” znów eksplodowała łajnem, które teraz zatruwa Wisłę aż do jej ujścia do Bałtyku. Natychmiast umilkły wszelkie, tak aktywne w zwalczaniu świętej pamięci profesora Jana Szyszki, organizacje „ekologiczne”, nie szaleją nawet weterani Rozpudy. Nadal solą w oku dla koncesjonowanych i karmionych w sorosowskich paśnikach ekoterrorystów jest oczywiście przekop Mierzei Wislanej. To, że działalność kierowanych przez Trzaskowskiego władz Warszawy stwarza zagrożenie dla zdrowia ludzi i zwierząt przestało być dziennikarskim tematem. Znów ożywiły się wszelkie, najgłupsze nawet, wykręty. Mówi się o tym, że Wisła właściwie oczyści się sama, jeśli tak jest to dlaczego nie widać ekologicznych śmiałków, którzy daliby nura w te żyzne i bezpieczne odmęty królowej polskich rzek?

Obserwując skutki działań firmowanych przez Trzaskowskiego można popaść w głęboki niepokój, czy aby figura swawolnego Dyzia, w jego wypadku, nie została zastąpiona już przez złowrogie odniesienia do laleczki Chucky, w którą (w serii idiotycznych horrorów) wcielił się sadystyczny morderca Charles Lee Ray. Nie posądzam pana Trzaskowskiego i jego homozastępcę Rabieja o aż takie wyrafinowanie w złoczyństwie, jednak obaj posiadają szczęście i pewien rys antymidasa, który sprawia, że czego Trzaskowski się nie dotknie natychmiast zmienia się w paskudnie cuchnącą substancję, to naprawdę może stać się nie tylko uciążliwe ale po prostu groźne.

Śmierć zdrowego rozsądku

Budowanie figur w stylu Rafała Trzaskowskiego nie jest niestety cecha jedynie michnikoidalnej socjety, dzieje się tak też na prawicy i w okolicach koalicji rządzącej. O ile kreowanie pań Kopacz czy Kidawy Błońskiej przekracza nawet ramy przaśnej fastrygi popierających je mediów, panie po prostu zbyt często miewają przypływy własnej twórczości i na to nie poradzi już żaden współczesny Urban czy Walter, o tyle kreowanie na mężów stanu postaci takich sympatyczni skądinąd ministrowie Sasin czy Błaszczak także nie wytrzymuje próby najmniej nawet wyćwiczonych w krytycyzmie umysłów.

Nasze dziennikarstwo właściwie zamiera, jako ze zastępuje je cały miot nie mających skrupułów propagandystów ( jednej i drugiej strony sporu – choć tu jeszcze żadnej symetrii nie ma), niestety jałowieje też i wyradza się polska publicystyka polityczna. Coraz mniej jest autorów, którzy – jedynie w oparciu o własne doświadczenie i rozsądek – potrafią oceniać zachodzące w naszej sferze publicznej zdarzenia. Miejsce rasowych – czasem nawet mocno kontrowersyjnych – publicystów i pisarzy politycznych zajmują aktywni uczestnicy doraźnego sporu politycznego. Nawet publicyści grupują się pod partyjne skrzydła i starają się nie naruszać poprawności politycznej w ogóle, a poprawności dyktowanych przez doraźne, partyjne interesy, w szczególności, gdyż wiąże się to z banicją czy to z mediów propagandowo sprzyjających postkomunistycznemu establishmentowi, czy też obozowi władzy.

Taki uwiąd niezależnej, a więc nie karmionej interesami politycznymi, publicystyki sprzyja swobodnej działalności swawolnych Dyziów i zwykłych niedowładów intelektualnych w naszej sferze publicznej. Brak jest rasowych komentatorów, których nie da się kupić. I to właściwie jest kolejna przyczyną dla której kategorie wstydu i zwykłego bon tonu zostały współcześnie właściwie zawieszone i nie stanowią kryteriów oceny postaci działających publicznie.

Niestety kaowiec z „Rejsu” Marka Piwowskiego czy też nieszczęsny Nikodem Dyzma mają dziś znakomite warunki do wzrastania karier i sprowadzania publicznych standardów sporu i dyskusji do poziomu gruntu pod brukiem.