– Nie zrobiłeś nikomu krzywdy? Żyjesz spokojnie, unikasz kłopotów? – młody ksiądz uważnie popatrzył na twarze ludzi siedzących przed nim w pierwszym rzędzie świątyni. Było ciepło, niektóre kobiety miały nawet odkryte ramiona.
Właśnie przezwyciężył onieśmielenie, po raz pierwszy miał wystąpić z kazaniem przed tak dużym gronem wiernych. Od prymicji minęło już kilka miesięcy, jednak proboszcz najpierw uważnie mu się przypatrywał, prowadził z nim spokojne rozmowy, zanim zdecydował się posłać go przed swoich parafian i to w czasie najliczniej odwiedzanej, niedzielnej mszy.
– Czas Piotrze na ciebie – przyjaźnie klepnął go w plecy gdy wychodzili z zakrystii…
– Nie grzeszysz zbyt wielkimi grzechami, jesteś normalny, nie wzbudzasz zainteresowania sobą innych ludzi, jednocześnie unikasz awantur i w ogóle nie chcesz brać udziału w żadnych gwałtowniejszych dyskusjach. Jesteś zadowolony? – ksiądz Piotr zawiesił głos wykorzystując ten moment aby opanować emocje i postarać się aby słowa nie zadrżały tam, gdzie miały wybrzmieć najmocniej.
Zbyt długo trwająca pauza spowodowała szelest niecierpliwie poruszających się ludzi.
– Nie masz powodów do zadowolenia. Wręcz przeciwnie spójrz jak marnujesz życie! – głos kapłana zawisł nad wiernymi, był twardy, pewny i zdecydowany.
– Masz powody do wstydu, żalu i mocnego postanowienia poprawy. Twój „święty spokój” zalatuje najgorszymi zapachami, jest niemoralny i zwyczajnie zły. To ty zamykasz przezornie okno, aby nigdy nie usłyszeć głosu kogoś, kto woła o pomoc, kto prosi o pomoc i zachowanie się jak wobec bliźniego w potrzebie.
Tym razem ksiądz Piotr niemal czuł jak wbijają się w niego coraz bardziej zdezorientowane a w części też coraz mocniej wrogie, spojrzenia.
Niezrażony ciągnął dalej:
– „Święty spokój” śmierdzi szatanem, to właśnie ludzie wyznający „święty spokój” byli, swoją obojętnością i chowaniem głowy pod poduszkę, winni najgorszym zbrodniom. To przez nich ginęli niewinni ludzie. Nie ma nic gorszego niż „święty spokój”. Zwłaszcza w czasach, a przecież zawsze są takie czasy, które wymagają jasnego świadectwa. Dobro mówi do ciebie abyś nie był obojętny, abyś stanął w obronie pokrzywdzonych i bitych, a ty rozgrzeszasz się tym, że przecież nikomu krzywdy nie zrobiłeś i pewnie nie zrobisz. To ja i ty jesteśmy winni śmierci tych ludzi. To ja i ty umożliwiamy bandytom i ludobójcom działanie. Oni liczą na nas, wiedzą że ukryjemy się za maską „świętego spokoju”, rozgrzeszymy się nią. My, przeciętni ludzie, którzy nie czujemy się predestynowani do wielkich rzeczy i postaw, pozwalamy na to aby wokół nas bezkarnie szerzyło się zło i na dodatek usprawiedliwiamy je mówiąc, że przecież zawsze tak było, przecież krzyk pojedynczego człowieka nie jest w stanie uleczyć świata …- zmęczony umilkł, dla zaczerpnięcia oddechu.
Teraz w świątyni panowała cisza, słychać było nawet skwierczenie nierówno palącej się świecy. Ksiądz Piotr, kątem oka dostrzegł głęboką bruzdę przecinającą czoło proboszcza.
Nabrał oddechu i spojrzał w twarz kobiety siedzącej w ławce naprzeciw: była pełna oburzenia, jednak zauważył też coś, co napełniło go nadzieją. W to „święte oburzenie” wdzierał się nowy ton, głębsza refleksja, która mogła przynieść oczekiwany plon.
– Bóg nie chce od nas żadnego „świętego spokoju”, nie chce dobrego samopoczucia, wynikającego z błogiego tkwienia w samozadowoleniu On chce abyśmy codziennie zadawali sobie dręczące pytanie: czy naprawdę jestem jego człowiekiem, czy jestem słony tak jak on tego ode mnie chciał?! Nie ma gorszego usprawiedliwienia ze zła, jakim jest udawanie, że się nic nie widzi, pozostawanie z boku, gdy ktoś inny doświadcza cierpienia i niesprawiedliwości, niż właśnie ten „święty spokój” To sposób w jaki szatan zasłania nam oczy i uczy myśleć o sobie jako o zwykłym, szarym człowieku, od którego nic nie zależy.
– To że tu jesteśmy budzi wielką nadzieję. Możemy razem coś zmienić, razem możemy zrzucić bielmo tchórzostwa i udawania z oczu. Musimy zabrać się do tego teraz…bo inaczej nic nas nie usprawiedliwi – zakończył spokojnym, przechodzącym w półszept tonem.
Proboszcz wstał zamyślony, na jego twarzy błądził jednak delikatny uśmiech.
Chwilę później ksiądz Piotr zauważył, że mocniej uchwycił krzyż przed jego podniesieniem w górę.