STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / KLER

Kler



Ksiądz w sutannie był stałym obrazem w krajobrazie mojego dzieciństwa. Jego widok na ulicy był tak naturalny jak wiosna, lato, jesień czy zima. Księża – w latach mojego dzieciństwa, latach komunizmu – cieszyli się szacunkiem, zaufaniem i autorytetem. Na niż zdawały się działania m.in. ojca pani Magdaleny Środy i innych komunistycznych, osobistych nieprzyjaciół Pana Boga. Księża mieli wtedy starą formację i z godnością nosili swoje mundury, żadnemu z nich nie przyszłoby do głowy, aby – wzorem niektórych progresistów dziś – ukrywać koloratkę. Cóż, pamiętam jeszcze czasy ambon i kazań, które wcale nie były miłe, łatwe i przyjemne dla uszu słuchających. Nikomu z hierarchów nie przyszłoby wtedy do głowy, że to właśnie kościół ma się dostosowywać do zmieniających się czasów, ma modyfikować swoje nauczanie tak, aby kogokolwiek nie urazić. Były to czasy gdy dewiant był po prostu dewiantem, a komuch na kilometr zalatywał smrodem.


Gdyby użyć sztafażu z powieści science fiction i przenieść kogoś z tamtych czasów w dzisiejsze realia, przeżyłby sporo zaskoczeń, jednak największe z nich dotyczyłoby stosunku mediów i środków przekazu do stanu duchownego. Upadł komunizm, a media nadal – a może jeszcze mocniej – sączą wrogą wobec duchownych narrację. Pewnie nieoczekiwane wrażenia towarzyszyłyby także przy spotkaniach z księżmi, zwłaszcza z tymi najnowszej formacji.

Pisze te słowa nie w poszukiwaniu diagnozy czasów, ani też z powodu użalania się nad psującymi się obyczajami, ale chcąc na chwilę zatrzymać państwa uwagę na samym stanie duchownym.

Przeczytałem książkę „Czarni” autorstwa Pawła Reszki, próbuje on portretować dzisiejszych polskich duchownych opowiadając przypadki ludzi rozbitych, rozczarowanych. Z książki wyłania się przygnębiająca diagnoza i niestety nie odbiega ona od przemyśleń oferowanych w „Klerze” Wojciecha Smażowskiego, czy też filmie Tomasza Sekielskiego. Reszka usiłuje pokazać, że polski stan duchowny dotknął głęboki kryzys wartości i osobowości. Nigdy nie prowadziłem żadnych badań poświęconych kondycji dzisiejszych polskich duchownych, jednak mam sporo kontaktów i niemało czasu spędzam w towarzystwie księży. Stąd też postanowiłem z polemizować z historiami oferowanymi przez Reszkę. Rzadko zadajemy sobie pytanie o to jak wygląda codzienne życie przeciętnego księdza, jakim podlega problemom, jakie towarzyszą mu zwykłe, ludzkie doświadczenia. Ciągle, na dobrą sprawę, są to – w naszej wyobraźni – postaci mało rzeczywiste, mało osadzone w prozie codziennych doświadczeń. Tymczasem dzisiejszy ksiądz to człowiek często samotny, narażony na spore stresy, z którymi musi zmagać się w ciszy własnego mieszkania. Pawła Reszkę bardziej interesują ci, których pokonały kryzysy: odstępcy, księża, którzy zrzucili sutannę bo nie radzili sobie z pokusami i lękami, jakie wzmaga współczesność. Mnie bardziej obchodzą zwykli księża, których mijam na ulicy i często nie mam odwagi aby z nimi porozmawiać. Z pozoru bowiem życie księdza wydaje się być bezpieczne i stabilne: ma co jeść, gdzie mieszkać i co na siebie założyć. Jeśli ksiądz żyje skromnie, to nawet w dzisiejszej Polsce nie powinno mu niczego zabraknąć. Czy taki opis – spokojnej sielanki – oddaje jednak realność bycia księdzem w dzisiejszej Polsce?

Młody mężczyzna, który zostaje wyświęcony na księdza, podlega pokusom właściwym swojemu wiekowi. Jak sobie z nimi poradzi, takie będzie miał „wiano” na późniejsze lata. Księża kojarzą nam się jedynie z postaciami, które odprawiają Msze Święte, udzielają ślubów, celebrują pogrzeby i siedzą w konfesjonałach. Nic więcej. Mało wiemy o sposobach na zapobieżenie rutynie i monotonii zwykłych dni. Nie wiemy jak księża reagują na pokusy, których przecież nie brakuje. Jeśli ktokolwiek ma być kuszony przez złego, to przecież właśnie duchowni są solą takich zabiegów. Jeden przywiedziony do upadku kapłan może wpłynąć na życie tysięcy ludzi. Oczywiście będzie to wpływ bez wątpienia negatywny. Ksiądz  w Polsce ciągle pozostaje autorytetem i nacisk takich spojrzeń także trzeba wytrzymać. Polskę też dotknął kryzys powołań. Nie jest on oczywiście tak ogromny jak na Zachodzie naszego kontynentu, ale pierwsze symptomy daje się już zauważyć. Seminaria, w których kiedyś studiowało kilkudziesięciu młodych kleryków, teraz świecą pustkami. Coraz trudniej być kapłanem, bo wiąże się to z wieloma wyrzeczeniami, które dla dzisiejszej młodzieży są zbyt wielkie. Trudno jest wyobrazić sobie całe życie w dyscyplinie, pozbawione rodziny i nakierowane jedynie na Boga. Dzisiejszy świat – także w Polsce – jest zbyt kuszący. Pozorna stabilizacja nie wabi już tak mocno jak w poprzednim wieku. Coraz większa ilość kapłanów doświadcza też sterowanej niechęci, jaką od kilku lat usiłuje się obudzić w wielu środowiskach. Stereotyp księdza, który ma kłopoty ze współczesnością, jest na bakier z dominującymi prądami życia, upowszechniany jest za pomocą większości środków masowego przekazu. Jeśli któryś z księży pozwala sobie na utratę wiary, to istotnie uprawiany przez niego „zawód” ma zdecydowanie mniej zalet dziś, niż przed kilkudziesięcioma laty.

Materialnie i prestiżowo dzisiejsi księża mają o wiele trudniej niż ich bracia z poprzedniego pokolenia – neomarksistowska histeria przynosi jednak swoje owoce. Nagonka na duchownych sprawia, że wielu młodych kapłanów boi się wychodzić do ludzi z inicjatywami. Zamykają się w swoim świecie, w którym zjawia się coraz więcej frustracji i pokus. Właściwie bez głębokiej i wzrastającej codziennie wiary życie kapłana jawi się jako pasmo wyrzeczeń, które nie dają żadnej satysfakcji, ba budzą pytanie o sens. Ograniczenia związane ze stanem duchownym oraz wymóg posłuszeństwa wobec decyzji hierarchii sprawiają, że cywilne życie jawi się wielu kapłanom jako prostsze, bardziej stabilne i pewne. Każdy przypadek lekkomyślności i złamania zasad przez księdza jest natychmiast nagłaśniany i rozpowszechniany. Ciśnienie odpowiedzialności – jakie ciąży na każdym kapłanie – nie dla każdego jest łatwe do codziennego znoszenia.

Po co to wszystko piszę? Otóż w momencie gdy wzrasta siła kampanii – sterowanej i starannie zaplanowanej – wymierzonej przeciwko duchownym uświadomiłem sobie, że odpowiedzialność za naszych księży spoczywa na nas, na naszej wspólnocie wierzących. Księża nie są wyobcowani, nie są bytami astralnymi, które egzystują w oderwaniu od nas. Są nam potrzebni a więc to właśnie my – wierzący – powinniśmy im dawać siłę do pełnienia czystej posługi, powinniśmy wzmacniać ich w przeświadczeniu sensowności obranej przez nich drogi życia. Nie możemy uciekać przed szczerymi rozmowami, przed bliskością z nimi. Nie przypadła nam wcale rola oceniających obserwatorów.

W każdym stanie, w każdym powołaniu, przychodzi moment kryzysu. Z moich prywatnych rozmów i obserwacji wiem, że kryzys często rodzi się w sytuacji wyobcowania, w sytuacji braku kogoś bliskiego z kim można szczerze porozmawiać, bez obawy że zostanie się ocenionym. Księża często pomagają nam w naszych dylematach i sytuacjach gdy znajdujemy się na rozdrożu, dlaczego zatem ten proces ma działać tylko w jedną stronę?

Człowiek potrzebuje potwierdzania sensu własnych działań w oczach innych, księża nie są tu wyjątkiem. Dobre słowo i pokazanie wagi spraw, którymi się zajmują, to często nieocenione wsparcie, którego mogą doświadczać od nas, świeckich „odbiorców” tego co robią. Dobre kazanie często prostuje myślenie i wyjaśnia problemy jego autor widzi jednak tylko twarze słuchaczy i potem znika z zakrystii. Miły gest solidarności, czasem wdzięczności, znaczy dla kapłana (jak dla każdego z nas) bardzo wiele. Kiedy w mediach aż kipi od antyklerykalnej histerii poparcie ze strony wiernych staje się niezwykle ważne. Nie nawołuje tu do żadnego klerykalizmu, podkreślam jedynie wagę dobrych postaw i solidarności. Czasem właśnie zwykła, życzliwa rozmowa może pomóc w przezwyciężeniu poważnego kryzysu. Trudno jest pokonywać dystans, wielu księży ma kłopoty z wykroczeniem poza swoją – poważną z natury – rolę. Kiedy jednak znika bariera rytualnego dystansu okazuje się, że człowiek w sutannie także ma zwykłe dylematy, problemy. Bywa w nich jednak bardzo samotny. Bycie księdzem w XXI wieku rodzi – jak sądzę – dużo więcej dylematów niż w czasach gdy nie było internetu i globalnej komunikacji. Seminaria uczą swoich adeptów bardzo wiele nie mówią im jednak jak pokonywać barierę kapłan – wierny, tak aby nie narazić przy tym doniosłości misji, której każdy kapłan poświęca swoje życie. Inaczej pozostaje zwykłe urzędowanie, wypełnianie administracyjnych i biurokratycznych powinności, oddzielenie się od świata bezpieczną barierą dystansu.

Zdaję sobie sprawę z faktu, że piszę same oczywistości, ale często ludzkie spojrzenie na księdza, który właśnie skończył odprawianie Myszy Świętej sprawia, że zdajemy sobie sprawę z tego, że nie jesteśmy jedynie biernymi odbiorcami tego co on robi. Jemu potrzebna jest wspólnota, a my jesteśmy jego naturalnymi przyjaciółmi i ochroną przed naporem złych myśli i ocen, które płyną z wielu mediów i środowisk.