Kultura masowa przekazuje swoje – coraz bardziej dewiacyjne – treści z całkowitym pominięciem śmierci. Po prostu celebryci unieważnili śmierć. Nowe suplementy, techniki relaksacyjne, fitness mają odgonić od nas nieuchronność końca. Gwiazdy masowej świadomości nie starzeją się ani nie umierają, ot po prostu w pewnym momencie gdzieś tam znikają, w jakimś tartarze niebycia. Śmierć jest wypierana przez o wiele atrakcyjniejsze treści – przesłanie jest proste: bawmy się, używajmy wszak nic nas nie ogranicza a jeśli nawet coś się temu sprzeciwia to unieważnijmy to wraz z tradycją, kulturą wyższą i etyką. Istnieje więc jedynie etyka „teraz i od razu” a wszelkie tabu są jedynie tworem zaśniedziałych wieków, którym teraz mówimy: precz!
Śmierć i zabijanie nie pojawia się nawet w pop kulturowych rozważaniach na temat zabijania nienarodzonych, niewinnych dzieci. Współczesność walczy ze wszelkich sił z zabijaniem zwierząt, znosi karę śmierci dla wyjątkowo zdehumanizowanych przestępców – jednak wobec niewinnych dzieci stosuje inna miarę. Ot wystarczy prosty zabieg językowy, który uznaje zabijanie dzieci za „prawo człowieka” i prostą czynność medyczną służącą pielęgnowaniu „wolności” i nieskrępowania.
Podobnie rzecz ma się z propagowaniem eutanazji. Starych ludzi nie należy już nie tylko słuchać, nie należy korzystać z ich mądrości i doświadczenia…starych ludzi należy usuwać aby nie psuli witalnych obrazów i dekoracji. Najlepsze co starzy ludzie mogą dziś zrobić – wedle dominującej narracji – to po prostu taktownie zniknąć, nie nużąc głów publiczności swoimi problemami i nie wskazując na nieuchronny finał biologicznej egzystencji na ziemi. Eutanazja jest właśnie sposobem na „szczęśliwe i taktowne znikanie”. Uśmiercanie ludzi pod pozorem ulżenia im w ciężkiej doli i cierpieniach staje się jednym ze sztandarów współczesności.
Śmierć stała się nowym tabu, nie ma co o niej mówić, nie ma co snuć rozważań nad jej sensem. Obrazem, który szczególnie wpisał mi się w świadomość jest żałosna błazenada Jerzego Urbana, który kładąc się na grobie drwił sobie ze śmierci i starał się ją zbanalizować. Jerzy Urban już nie żyje i aż dziw bierze, że został m.in. przez Aleksandra Kwaśniewskiego i jemu podobnych pożegnany w atmosferze lukrowego patosu i powagi. Nikt nie odtańczył kankana na grobie starego gorszyciela. Czyżby więc kogoś jednak przejął jego koniec, komuś coś w „nieistniejącej przecież duszy” zagrało?
Bogaci ludzie szaleją hołdując ideologii „homo deus” grafomana Yuvala Harariego wymieniając sobie coraz to nowe „zużyte” części biologiczne swych ciał, ale przecież po przeżyciu najbardziej nawet wydłużonego żywota i tak przestają oddychać. Zamrażają się, inwestują w przyszłe istnienie – nawet jeśli będzie to możliwe, to jaki będzie sens odhibernowywania się w zupełnie nowej rzeczywistości? Nic z tych idei nie ma nowego, towarzyszą filozoficznym rozważaniom nad naszym bytem od zarania klasycznej filozofii i śmiem nawet rzecz, że – pod względem nowych idei – żałośnie drepczą w miejscu. Jeśli coś filozoficznie dziś miałoby zaskoczyć np. takiego Demokryta, to jedynie żałosny poziom infantylności argumentacji jaka popiera stare, materialistyczne, idee.
Epokę średniowiecza wyzywa się najgorszymi epitetami i fałszuje jej obraz między innymi dlatego, że właśnie motto : „memento mori” stanowiło jedną z jej najważniejszych esencji. Spoglądanie na kształt życia przez pryzmat jego nieuchronnego końca budowało zupełnie inną antropologię i kształtowało sens wartości. Życie ma wartość jako niepowtarzalny fenomen, jeśli jednak zdamy sobie sprawę z jego upływu, to mamy jednocześnie motywację aby uczynić je bardziej sensownym i zrozumieć sens pięknych i trudnych momentów. Perspektywa końca sprawia też, że intensywnie myślimy nad jego biologicznym kresem i następstwami takiego stanu. W takiej właśnie perspektywie łatwiej odszukać fenomen ludzkiej duszy, jako nieprzemijalnego skarbu, który należy przechować na coś znacznie piękniejszego i większego niż ograniczona i biologiczna egzystencja na ziemi.
Kultura współczesności radzi sobie – na coraz bardziej infantylnym intelektualnie poziomie – z rozmaitymi problemami egzystencji. Księży zastępują psychoterapeuci, coachowie i guru coraz bardziej prymitywnych kultów jednak problemu finału ludzkiej egzystencji nie potrafi spłaszczyć i wykorzystać w marketingu prymitywnych namiastek idei. A zatem śmierć została po prostu unieważniona, wyeliminowana z kręgu modnych „dociekań”. Na razie śmierć ukrywa się więc wstydliwie za kurtyną modnych szaleństw a ludzie rozpaczliwie zatrzymują mijający czas. Współczesność nie pracuje nad docenieniem każdego sezonu życia i zżyciem się z jego końcem jako naturalnością i nadzieją na wiele więcej. Współczesność panicznie boi się śmierci…bo wie, że umrze!