Zawsze to samo uczucie, powrót w przeszłość odciśniętą głęboko w narodowych genach.
Na zdjęciach pozostali młodzi, dziecięcy, roześmiani – na kilka chwil przed ciosem szrapnela, przed gwałtem dokonanym łapami brunatnych ludzi w mundurach feldgrau, lub przez pozbieraną na Wschodzie ukraińską swołocz. Jeszcze dumni, zawadiaccy, ich kobiety jasne, rozpłomienione…zanim przerwą im kręgosłup marzeń.
Najlepsze pokolenie, najpiękniejsi, niebaczni fantaści. Od lat spoglądam na rzedniejące szeregi białych głów, tych co ocaleli. Oni unieśli ten obraz w wyblakłych źrenicach, rozsypuje ich czas, wracają do ziemi, która skryła ich pokolenie…
Ile trzeba mieć nieuwagi, aby – zimną precyzją bezpiecznego fotela – oceniać sens ich zrywu? Mędrkować nad kadziami pełnymi zastygłej krwi. Daremnie, nienadaremnie przelana. Co zostało?
Uderzenia w jądra, świst pejcza w ubeckich katowniach, upodlenie wymuszonych zeznań, czasem smród kolaboracji. Na zbitych wypuszczono sfory kałmuków srających do fortepianów, hordy śmierdzącej szarańczy, która ich wierszami podtarła sobie czerwone zady. Z rodziców bekających kiszką leberą i ciepłym spirtem zrodziło się potomstwo uczone garniturowych manier. Już trzecie pokolenie tej nalazłej tu dziczy stręczy nasze dzieci, dyktuje pozy, poucza i szpanuje.
Chcecie od nich wstydu? Wstyd umarł pod gruzami miasta, które nigdy nie zmartwychwstało. Na jego gruzach ręce tępych genseków wyrysowały nowe – koślawe – ulice, wypróżniły się „Pałacem Kultury” w samym środku tego co było.
Przyszło nam żyć na wymiocinach Stalina, cywilizować przestrzeń, w którą wsiąkła krew najpiękniejszych dzieci. Stoimy w milczeniu, wyje syrena… i słyszę jej lament nad potrzaskanym światem, który już nigdy nie wstanie z martwych. Zawodzi nad poematami, które uwięzły w uduszonych gardłach, nad symfoniami, których pierwszym akordem był tępy trzask łamanych żeber i kula wyrywająca oddech.
Stoję na ulicy w przycichłym naraz kawiarnianym gwarze. Tamto miasto wraca w głuchym dudnieniu werbli, w opuszczonych oczach przechodniów, w drgającym uśmiechu staruszki wspartej o mur udawanej „starówki”.
To chwila gdy czujesz ciepły oddech płynący z kanałów…
Nie ma słów, którymi można odmalować czas gdy żyli, myśleli, kochali się i nigdy nie spłodzili dzieci. Nie ma słów aby opowiedzieć im jak ich zabrakło, jak pustkę po nich wypełnili bezwstydni donosiciele, łgarze, wszy, które wylęgły się we włosach ich martwych głów.
Nasłuchuje ich śmiechów, piosenek, opowieści o marzeniach…to tylko chwila, zanim znów pobiegnę toczyć swą kulę żuka gnojarza, na grobach bohaterów, ku tępej uciesze tych, którzy utuczyli się na ich martwych ciałach i gestach, jak larwy padlinożernej szarańczy.