Po smoleńskiej katastrofie zarysowała się w Polsce różnica pomiędzy dwoma nacjami, które dotąd jako tako zgodnie jej terytorium zamieszkiwały.
Był czas kiedyśmy byli wielkim krajem o powierzchni liczącej milion kilometrów kwadratowych. Była to Rzeczpospolita Polaków i Litwinów, w której i Rusini zajmowali znaczące stanowiska i majątki. Srebrny wiek – jak pisał Paweł Jasienica – przeminął praktycznie po śmierci Stefana Batorego i wraz z przyjściem na tron dynastii Wazów perturbacje się zaczęły. Tamten „srebrny wiek” był, niektórym w głowach pozostał i… nie powróci.
Kto by się jednak spodziewał, że i nam przyjdzie żyć w Rzeczpospolitej Obojga Narodów.
Dziś w państwie – słabym i źle rządzonym – znów egzystują obok siebie dwa narody. Narody te, z miesiąca na miesiąc, stają się sobie coraz bardziej obce. Panuje pomiędzy nimi wrogość, a w powietrzu wisi niewypowiedziana wojna.
Oto, właściwie po smoleńskiej katastrofie już w pełni, coraz bardziej widocznie zarysowała się w Polsce wielka różnica pomiędzy dwoma nacjami, które dotąd jako tako zgodnie jej terytorium zamieszkiwały.
Otóż zauważmy, że niby to mówimy tym samym językiem, jednak nie te same sensy niosą nasze słowa. Niby myślimy w tym samym języku, a jednak innym torem logicznym chadzają nasze sensy.
Niepostrzeżenie wyodrębniły się nad Wisłą dwa narody, dwa coraz bardziej sobie niechętne plemiona.
Dziś obok siebie egzystują Polacy Korzenni i Polacy (z wyglądu) Zmierzwieni.
Różnica pomiędzy oboma nacjami jest zasadnicza i tak głęboka, ze trudno dziś nakreślić strategię ich ponownego zespolenia.
Mierzwa czyni się zwykle, gdy wiatr mocno wieje i zbiera chachment wszelaki korzeni pozbawiony.
Rzecz jednak w tym, że dziś istnieje w Polsce cała masa ludzi, którzy tych korzeni sami się wyrzekają, plwają na nie i uwolnić się od ich obligacji chcą jak najszybciej.
Mierzwa owa w części składa się z potomków sowietów do Polski, jak chwast, przywleczonych, w większej jednak partii przylepiają się do niej ludzie już w powiciu kompleksami okuci, wstydzący się własnych przodków, rodziców i stron rodzinnych. Oni chcą być Jewropiejczykami, ukryć się w obozie tych pozornie możniejszych.
Myślą tak jak kadruje im to tiefauien, czytają „GieWu” i powtarzają wszelkie niedorzeczności, jakie – gierkowska w nasileniu i bezczelności – niesie im propaganda.
Takie – pozbawione zakorzenienia – postaci unoszą się w nurcie naszej Ojczyzny, jak jaka szumowina na rosole. Wszędzie ich pełno, wszędzie widać ich pstrokate barwy. Krzykliwie przekonują o swojej nowoczesności i intelektualnym ferworze.
Spokojnie – jak dotąd – spogląda na nich drugie plemię. Polacy Korzenni, ci którzy wierzą, że urodzili się nad Wisłą nieprzypadkowo. Oni uważają Polskę nie tylko za zestaw pięknych wartości, ale także za swój wielki obowiązek.
Polacy Korzenni dobrze wiedzą skąd są, pielęgnują swoje wybujałe genealogie i trwają w umysłowej niepodległości. Gotowi są lać krew za swoje wartości, za swoją wiarę i ziemię.
Wokół dmie tubalny wicher wyszydzania tych poglądów, a oni niezmiennie trwają. Są wśród nas, uparci, pewni prawdy w imię której żyją.
Mierzwińcy szczerze ich nienawidzą, tak jak nienawidzi się stającego co rano przed lustrem wyrzutu sumienia.
Istnienie Korzeńców jest niemym wyrzutem sumienia dla wszystkich tych, którzy w imię złudnych karier i powodzenia sprzedawali wiarę ojców i ich krew.
Im Polski nie potrzeba, oni chętnie poszliby – jak za panią matką – za Rożą Luxemburg, Luną Brystygierową, czy Lady Bufet do spółki z Niemieckim Popychadłem (pamiętacie choreografię na czerwonym dywanie z panią Merkel w roli mentora?).
Ci co nich, którzy starają się jeszcze własne zmierzwienie intelektualnie przetwarzać i łagodzić pokazują na „racjonalną” ścieżkę, którą wcześniej wydeptał „renegat” Aleksander margrabia Wielopolski.
Oj nie znoszą Korzeńców ci Mierzwińcy, nie znoszą, wyszydzają, rozliczne strategie nienawiści wobec nich stosują.
Jak tedy mają się dziś dogadać się te dwie rozpływające się coraz dalej nacje?
Jak spoić państwo w jedno – dyć trza chyba będzie do Rzeczpospolitej Obojga Narodów powrócić, do jej doświadczenia.
Tam działo się dobrze do momentu, gdy praktyką była jaka taka tolerancja religijna i narodowa.
Tylko jak z nimi współżyć.
„(…) a murzów skurwysynów dwóch z temi ludźmi przyszło. Jeden w wywróconym kożuchu, a drugi w musulbasie baranami podszytem, a sobolów chcą…”
– cytat przytoczyłem za „Rzeczpospolitą Obojga Narodów” Pawła Jasienicy, jakoś tak mi spasował do opisu dzisiejszej uzurpacji polską elitą zwanej.
Żyć z nimi trzeba, więc chyba przyjdzie nam sprawić kodeks jakiś ściśle nasze frukty i ścieżki rozgraniczający.
Korzenni i Mierzwieńcy równo językiem obdarzeni, ale ci drudzy jacyś tacy inni…Mongołem jak musulbasa „mirzy skurwysyna” podszyci.