STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / RÓŻANIEC

Różaniec



Rafał szybko wyszedł z domu. Ostatnio nie najlepiej mu się rozmawiało z żoną a dzieciaki
doprowadzały go do pasji.
Sam przed sobą musiał się przyznać, że ucieka…nie ma ochoty na rozwiązywanie domowych
„dramatów”, do których nie miał ani ręki ani tez serca. Napełniały go jedynie niepotrzebnym
roztargnieniem i nerwowością, która źle odbijała się nam jego skuteczności w pracy.
Szybko zbiegł po schodach. Nie korzystał z windy, miał bowiem delikatną obsesję na punkcie swojego
wyglądu. Wiedział, że musi więcej się ruszać, bo inaczej ulubione, wieczorne „piwko” wyleje mu się w
końcu w postaci oponki na brzuchu. W firmie zauważył nawet, że młodsi koledzy już podśmiewali się
z jego nieco zaokrąglonej talii…A to było przecież niedopuszczalne. Nie w jego sytuacji i na jego
stanowisku.
Biegł po schodach w dół gdy nagle podeszwa jego markowych butów zachrzęściła na czymś
twardszym i toczącym się… Prawdę mówiąc omal się nie wywrócił, podeszwa niespodziewanie
podjechała w przód. Przystanął i schylił się aby poznać źródło nagłej utraty równowagi.
Na schodach leżały jakieś ciemnoczerwone koraliki połączone nitką. Już miał je wyrzucić w dół klatki
gdy nagle ciekawość nakazała mu bliżej przyjrzeć się znalezisku, które omal nie przyprawiło go o
złamaną nogę. Sznur koralików kończył się niedużym, metalowym krzyżykiem.
– No tak! – uderzył się palcem wskazującym w czoło. Przecież jego matka miała to zawsze pod ręką,
jak jeszcze żyła…no ale ona była prostą, wiejską kobietą.
– Różaniec – uśmiechnął się nieco pobłażająco i machinalnie schował znalezisko do kieszeni
garniturowych spodni. Zanim zbiegł do wyjścia zdążył już o całym zdarzeniu zapomnieć. Jednak kiedy
zmierzał do zaparkowanego na podwórzu samochodu kątem oka ujrzał księdza niosącego coś
uroczyście przed sobą, chyba zmierzał do klatki schodowej obok.
Niespodziewanie dla samego siebie przeżegnał się i lekko skłonił głowę. Zdziwiony wsiadł do
samochodu i chwilę później zaparkował na obszernym placu przed korporacją „Abiazon LLC”, która –
jako filia amerykańskiego koncernu – powoli opanowywała cały polski rynek handlu internetowego.
Jako szef działu na Europę Środkową był postacią nie tylko rozpoznawalną ale i szeroko, za plecami,
obmawianą. Słynął z twardego traktowania pracowników i wyciskania z nich wszystkich zasobów
energii, nie miał też przesadnych oporów przed pozbywaniem się wypalonych przedstawicieli
handlowych, kupców i wszystkich innych pracowników, których wysiłek mógł być zastąpiony zdalną
pracą żądnych jakichkolwiek zarobków ludzi z Bangladeszu, Pakistanu czy Filipin. Gdy miewał zły
humor, a często objawiało się to już po jego minie gdy wchodził do firmy, lepiej było wtedy nie
krzyżować z nim spojrzeń, bo zwykle kończyło się to – w najlepszym razie – przykrymi uwagami a
znane były także przypadki, gdy pechowiec po prostu kończył pracę w firmie pod byle pretekstem,
który zawsze wynajdował usłużny szef działu human resources.
Tym razem już w drzwiach wpadła na niego młoda pracownica działu pozyskiwania klienta. Struchlała
machinalnie wycierała mu dłonią klapy wełnianego płaszcza, który zapryskała kawą z automatu. Już
miał zamiar zrównać dziewczynę z ziemia gdy – ze zdziwieniem – usłyszał sam siebie:

– Nic się nie stało, To tylko płaszcz.
– Bardzo, ale to bardzo przepraszam – bełkotała nieprzytomna ze zdenerwowania pracownica.
– Życzę pani miłego dnia i niech teraz spotykają panią już tylko dobre zdarzenia – sam nie wierzył w to
co słyszał. On, który mozolnie piał się w górę, doznał tylu upokorzeń zanim sam mógł nimi chłostać
tych co znajdowali się na korporacyjnej drabince niżej, teraz uprzejmie uśmiechał się do jakiejś
nieostrożnej siksy?!
Czy po to tyle już lat gromadził pieniądze aby wybudować się na prestiżowym przedmieściu i siłą
rzeczy znosił towarzystwo cuchnących wyziewami kuchni sąsiadów, aby teraz był uprzejmy dla
korporacyjnych „paprochów”, których istnienie zauważał jedynie wtedy gdy natychmiast
potrzebował na kimś wyładować.
Usiadł na swoim fotelu i poczuł, że coś gniecie go z lewej strony biodra. Wyjął skromny Różaniec i
mimowolnie uśmiechnął się.
– Może zamiast cotygodniowej wizyty u firmowego coacha tym razem pójdę do małego kościółka,
który jakimś cudem zachował się jeszcze niedaleko siedziby jego korporacji? Niech stracę… –
pomyślał. Poczuł, że ma ochotę zadzwonić do żony i zapytać o powód jej złego humoru.
Dwie godziny później pędził na wywiadówkę w szkole syna. Zmienił program dnia i było mu z tym
lepiej i spokojniej.
W palcach przewracał dziwaczne koraliki, które znalazł na schodach. Nie modlił się bo dawno już
zapomniał jak to się robi ale samo przesuwanie koralików zaczęło napełniać go niespodziewanym
spokojem i równowagą ducha.