Świat gna do przodu. A właściwie to gna technologia. Ona wymusza na nas coraz więcej koncesji. Zabiera nam wolny czas, nie daje okazji do namysłu. Musimy mieć coraz to nowe gadżety, uczyć się nowych technologii i ciągle zapamiętywać nowe hasła, profile, sposoby operowania świeżo zbudowanymi zabawkami. Czy przez to stajemy się bardziej wolni? Czy może dzięki tym nowym technikom zyskujemy więcej wolnego czasu, a może doznajemy większego komfortu życia?
Niedługo ci, którzy nie posiadają smartfonów i ajfonów będą obywatelami drugiej kategorii, nie będą mogli zamówić taksówki, skorzystać z hulajnogi, dokonać zakupu w e- sklepie, ba, nie będą mogli nawet zarejestrować się do lekarza i kupić sobie biletu do kina, teatru lub na pociąg. W wielu supermarketach znikają już „ludzcy” sprzedawcy, kasjerzy, a na ich miejsce wprowadzane są stanowiska z automatami. Automaty nie maja przerw śniadaniowych, sobót i niedziel, nie zachodzą w ciążę, nie mają swojego zdania (póki co!). Automatyzacja pracy zabiera ludziom chleb, wzmagająca się inwigilacja: na ulicy, na stadionie, w sklepie, pewnie niedługo będzie nas śledziło nawet gniazdko elektryczne w naszym mieszkaniu. Rozpoznawanie tęczówki oka, specjalne prześwietlacze na lotniskach, paszporty biometryczne, dowody osobiste z wbudowanymi w ich powierzchnię chipami. W Stanach Zjednoczonych trwa właśnie przebudowa mostów i tuneli, tak aby ich konstrukcja nie zasłaniała sygnału satelitarnego, to przygotowanie do wprowadzenia ruchu pojazdów sterowanych automatycznie, bez udziału kierowcy. Firma Google od dawna profiluje każdego z nas, zbiera o nas materiały, dostosowuje reklamowe ataki do analizy naszych zainteresowań i preferencji, Facebook pilnuje poprawności naszych myśli, gromadzi wszelką o nas wiedzę, kamerki umieszczone w laptopach mogą dowolnie nas nagrywać i przekazywać komuś te informacje, nasze smartfony działają tak jak każe im tajemnicze oprogramowanie, które zostało wewnątrz nich umieszczone. Jesteśmy pilnowani przez roboty, analizowani przez roboty, różnego rodzaju służby zbierają o nas wszelkie informacje i nikogo już przy tym nie interesują przynależne nam „konstytucyjne prawa”. To wszystko dzieje się ponoć dla naszego dobra i naszego bezpieczeństwa.
Wpatrzeni w ekrany coraz mocniej wsiąkamy w sztuczną rzeczywistość, coraz mocniej przeżywamy internetowe burze i dyskusje i coraz mniej mamy czasu na myślenie, dotykanie realnych rzeczy, coraz mniej rozmawiamy. W pociągach, samolotach, tramwajach przyglądam się zaaferowanym ludziom wpatrującym się w swoje ekrany, w swoje (?) światy. W restauracjach i poczekalniach mijam osoby stukające w swoje małe przestworza zawarte w ekranikach nowoczesnych komunikatorów. Czasem zastanawiam się co by się stało gdyby nagle to wszystko zgasło? Jak byśmy ze sobą przebywali?
Pęd nowoczesności jest nieunikniony, każdy kto z niego wypadnie – po jakimś czasie – będzie się czuł jak obcy. Nie będzie rozumiał o czym się mówi, co jest źródłem zbiorowych emocji.
Przyznam się też, ze czasem podsłuchuje o czym ludzie ze sobą rozmawiają, jeśli na chwilę oderwą się od swoich nieodzownych towarzyszy – elektroniki. Nasz język staje się coraz bardziej ubogi, coraz mniej nacechowany naszą indywidualnością. Wszędzie mnożą się przekazy on line, chaty, tweetupy. Właściwie już trudno wyobrazić sobie osobę publiczną, która nie korzysta z nowoczesnych komunikatorów, nie zamieszcza „info” na fejsie, tweeterze, Instagramie.
Giną prawdziwe księgarnie, w których można było usiąść, zagłębić się w lekturze wybranej książki, poczuć ją w dłoniach i powąchać jak pachnie. Królują księgarnie, a właściwie e- sklepy z książkami. Coraz więcej zakupów przenosi się w przestrzeń e – commerce. Trudno dziś wyobrazić sobie instytucję, ba – fryzjera, czy sklep, które nie miałyby własnej witryny internetowej. Nawet mechanika, ślusarza, czy elektryka zamawia się on line. Kiedy chcemy jechać na „wypoczynek”, załatwiamy miejsce na bookingu, sprawdzamy zamieszczone tam opinie. Coraz szybciej przelatujemy spojrzeniem tytuły na portalach, sprawdzamy jakie sa kursy walut i co nosi się teraz w Londynie, Paryżu, czy Nowym Jorku. Właściwie trudno dziś wyobrazić sobie jazdę samochodem bez elektronicznego nawigatora mówiącego do nas słodkim głosem znanej osoby. Nawet mandaty dostajemy dziś pocztą na podstawie zdjęć i pomiarów dokonanych przez elektroniczne urządzenia. Na autostradach płacimy korzystając z rozmaitych wariantów elektronicznych systemów, które nas nadzorują i są w stanie przekazać informację kiedy jechaliśmy, jakim samochodem i z jakiej trasy korzystaliśmy.
Czy to wszystko jest złe? O! Właśnie, tu dotykamy najciekawszego problemu. Czy istnieje pogłębiona refleksja nad tym z czego korzystamy, co kieruje naszymi wyborami, jak przekazuje się nam informacje?
Pogłębia się przepaść pomiędzy galopującą techniką i poziomem refleksji – w tym refleksji etycznej – ogarniającej nowy świat. Internet i wszystko co jest z nim związane jest jak nowy kontynent, który bardzo kapryśnie i wolno ukazuje nam swoja mapę i oblicze.
Przepaść pomiędzy zmieniającą nasz świat technologią i refleksją etyczną nad tym nowym kontynentem coraz mocniej się rozwiera. Czy myślicie, że ta głęboka nierównowaga pomiędzy nowymi umiejętnościami i narzędziami, a dostosowaniem do nich nowych reguł, moralności i kodeksów etycznych pozostanie bez wpływu na nasze życie, na nasz świat?
Intuicyjnie czuje jak napina się struna gdy olbrzymowi techniki towarzyszy coraz bardziej niepozorny karzełek filozofii tego nowego świata. Czy dziś ktoś na serio zastanawia się nad moralnością internetu i globalnego świata? Nie chodzi tu wcale o pornograficzne bądź obsceniczne treści. Po prostu przestajemy panować nad oferowanymi nam ciągle nowymi narzędziami. Informatyczne systemy dyktują własne reguły i wydaje się nam, ze nie ma w nich już miejsca na etykietę korzystania z nich i uświadomienie sobie porządku działania w informatycznej rzeczywistości. Przecież nawet kradzież w tym świecie to tylko zamiana cyferek w rożnych tabelach, żadne tam sięganie po nieswoje rzeczy, żadne wyciąganie komuś z kieszeni, ot po prostu mechaniczne kliknięcie, które zamienia porządek obcych cyfr. Zabójstwo? Przecież nawet jeśli gramy w sieciowej strzelance, to zabijamy najwyżej awatary swoich konkurentów, żadnej realnej krwi, cierpienia. Jeśli włamujemy się komuś do komputera, do bazy danych, to przecież nie jest to żadne rozbijanie szyb, grzebanie w zamku, czy wyważanie drzwi. Wszystko odbywa się w sterylnym porządku nowego świata. Czy w internecie obowiązuje dekalog? Przecież człowiek sam stworzył ten świat, więc i sam może podyktować jego reguły, na przykład jako administrator. Świat holograficznej rzeczywistości jest przecież tak odrealniony, że nie mogą w nim obowiązywać realne prawa. Tak się nam wydaje. Więc pozwalamy sobie na abstrahowanie od klasycznego porządku wartości. Czy można kogoś realnie skrzywdzić w internecie? Łudzimy się, że nasze tam działania nie mają żadnego realnego odniesienia. Często tracimy nawet realny punkt odniesienia do tego co robimy w tej technologicznie wykreowanej krainie. Dojrzali technologicznie, wysublimowani cyfrowo uczestnicy nowego świata zdajemy się wierzyć, ze nie potrzebuje on starego porządku wartości. Wszak zlikwidowaliśmy w nim wiele innych praw, na przykład prawo ciążenia.
Nierównowaga poziomu etyki i techniki może jednak przynieść niespodziewaną eksplozję. Jak? Dlaczego? Tego jeszcze nie potrafię wyjaśnić, ale intuicyjnie czuję, że napięcie pomiędzy tymi dziedzinami nie będzie trwało i powiększało się w nieskończoność. W pewnym momencie cięciwa pęknie. Jaki będzie świat po eksplozji spowodowanej tą coraz większą nierównowagą. Jak upadnie sam człowiek?
Tego nie wiemy, jeśli jednak nie zaczniemy tworzyć antropologii etycznej człowieka epoki globalnej władzy świata cyfrowego, to on sam przyniesie niespodziewane rozwiązanie…