STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / PRZYPADEK PIĘKNIOCHA

Przypadek Piękniocha



Pięknioch znów się wymknął. Po kolacji, gdy nastała pora snu, podniósł żaluzje i wyślizgnął się przez okno. Ponoć zamiast w pidżamie widziany był w swoim najlepszym garniturze. Przedarł się do parku i wymalował tam – smolistą farbą olejną – ławkę. Podobno – jak później to tłumaczył – zrobił to dla ludzi, z miłości do tych, którzy więcej wysiadują na ławkach, niż spacerują.


 

Wzmocniliśmy obstawę, ale po raz wtóry na nic się to zdało. Znów wieczorem, w niepojęty sposób, wypłynął i nuże rozdawać biednym dzieciakom cukierki. Powrócił nad ranem, miał podwinięte rękawy i buzię ukwieconą radością dawania.

Pięknioch z natury był samolubem i narcyzem, typem, który nawet grzechotkę potrafiłby zaiwanić niemowlęciu z wózka. Takim go znaliśmy i taki był akceptowany przez nasze środowisko. Lubiliśmy wyrachowanych psychopatów i karierowiczów – po takich zawsze wiadomo czego można się spodziewać, są obliczalni i prości w obyciu. Na dodatek był skąpy i łapczywy na nieswoje jak mało kto.

A tu nagle Pięknioch zaczął wyrabiać takie hece.

Zaczął od tego, że wypatrzył pobliski dom starców i przez kilka dni pomagał tam wszystkim, rozmawiał i uśmiechał się. Potem, w czynie społecznym, zamalował wszystkie wulgarne napisy na murach. Biegał po całej prawobrzeżnej Warszawie, aż nie pozostało już żadne świństwo wystawione na widok publiczny. Pięknioch coraz mocniej się rozkręcał, przeprowadzał staruszki i dzieci na przejściach dla pieszych, pokrzepiał chorych na depresję i zatrucie salmonellą…

Po prostu wkurzał nas coraz bardziej, nikt jednak nie potrafił zrozumieć tego, co naraz się z nim stało. Jaki to upierdliwy anioł w niego wstąpił – z aniołami zresztą zawsze mieliśmy największe problemy, bo podjudzali różnych ludzi do mówienia prawdy, a z tego rodziły się same kłopoty.

Pewnego dnia wpadł do nas Bandzioch, był cały spocony i ciągnął za sobą mocno kudłatego i cuchnącego lizolem osobnika w białym kitlu.

– Mam, przecież to było takie proste. Mam! …i wiem – wrzeszczał przecierając mokre czoło.

– Co masz?! – wykrzyknęliśmy chórem.

– Mam rozwiązanie zagadki Piękniocha.

– Profesor Gross zrobi co trzeba i będzie znów pięknie.

Operacja trwała do późnej nocy. Wszyscy jednak czekaliśmy w napięciu, aż w reszcie Gross wyniósł ku nam w dłoni wijącego się robala.

– Zrobiłem mu trepanację i udało się wyciąć całą. To „wyborzyca prosta”. Pasożyt z rodziny glistowatych – zakomunikował.

Piękniochowi się poprawiło, ale ostatnio znów zaczął się zbyt ładnie uśmiechać do inwalidów. Czyżby zostały jaja?

***

Intrygę bezczelnie ukradłem Rolandowi Toporowi z opowiadania „Pokarm duchowy”. Za odruch wymiotny izwinitie pażałusta. Właściwie czujecie to co ja, gdy spoglądam na większość z nich.