Niemcy od kilku lat ofensywnie piorą się z odpowiedzialności za drugą wojnę światową. Ich polityka historyczna jest konsekwentna. Inspirowali powstanie nieprawdziwego filmu o bohaterze „antynazistowskiego ruchu oporu|” niejakim pułkowniku Clausie Stauffenbergu, mordercy Polaków z 1939 roku, który teraz intensywnie kreowany jest na ikonę „ruchu oporu” w Niemczech.
W hollywoodzkiej produkcji (inspirowanej pewnie przez niemieckie euro) w rolę Stauffenberga wcielił się Tom Cruise. Potem przyszły następne produkcje i coraz bezczelniejsze pranie się Niemców z hańby, wspierane przez pania Merkel.
Winę jednak trzeba na kogoś zrzucić. Od czegóż jednak są mordowani, w czasie drugiej wojny, sąsiedzi. Ich się ubłoci. Im wmówi się „Waszych ojców i Wasze matki”.
W takim oto kontekście historyk (ponoć) Bronisław Maria Komorowski zorganizował na Westerplatte, obchody rocznicy „zwycięstwa”.
Koncepcja pana Komorowskiego jest nader interesująca i na pewno zapewni nam kolejny laur w wianuszku padających coraz częściej oskarżeń o współwinę (na razie) za zbrodnie światowej wojny.
Do Komorowskiego przyjechali: przedstawiciele Słowacji. Ukrainy, Litwy, Estonii, Bułgarii, Rumunii,Niemiec, Hiszpanii, Łotwy i …Węgier.
Przecieram oczy i jeszcze raz przeglądam agencyjne doniesienia. Kto nam taka liste świetujących ułozył. Co oni wszyscy właściwie będą świętować?!
No tym razem pan Komorowski dokonał takiej sztuki, jaka nawet nie udała się dotąd kanclerz Merkel.
Oto w Moskwie mamy obchody dnia zwyciestwa z udziałem tych, którzy walczyli z Niemcami, Japonią i resztą państw „Osi”, a na Westerplatte nasz „przywódca” zgromadził ….niemal wszystkich koalicjantów Hitlera i Mussoliniego!
Jak o tym usłyszał szef FBI James Comey, to ponoć wypił jednym haustem szklanke koniaku. – A nie mówiłem! – potoczył tryumfującym okiem po twarzach swoich podwładnych. Ponoc nawet – w przypływie euforii – powiesił w federalnym wychodku śliczny konterfekt Komorowskiego Bronisława.
Proponuję, aby pan Komorowski nie stiesniałsia – jak mawiają jego niedawni koalicjanci – tylko urządził, tam na Westerplatte, otwarty seans spirytystyczny – najlepiej na pokładzie krązownika „Schlezwig Holstein” – , podczas którego – wraz z Nałęczem, Kuźniarem i Koziejem – wywołają duchy dumnych bohaterów drugiej wojny: Iona Antonescu z Rumunii, księdza Josefa Tiso wraz z Hlinką, bułgarskiego cara Borysa III, bohaterskiego Ante Pavelicia (którego tak wdzięcznie opisywał Curzio Mallaparte), generała Franco, admirała Horthyego, gierojów z Łotewskiego Legionu SS, Stiepana Bandery i striłców z SS „Galizien”, chwatów z litewskich Saugumo i Ypatingasis burys. Niech jeszcze przywołają Quislinga, ochotników z SS „Walonien”, a co….jak już Niemcom iść na rękę to na całego. Niech cały świat obaczy jakie to towarzystwo świętuje w Polsce.
A potem Gross napisze kolejne dzieło, tym razem o zbrodniczej roli Armii Krajowej w czasie drugiej wojny i ozdrowieńczym wpływie NKWD i bezpieki na polską – zbrodniczą i antysemicką – duszę. „Znak” mu to ochoczo wyda i wszyscy będą pławic się w niemieckich apanażach, taplając się w gnoju własnych uczynków. Nie ma jednak takiego smrodu, którego nie dałoby się wyprać. Po co przejmować się tubylczą hołotą, kiedy można stanąć słupka i deutcheeuro do pyska dostać.