Pokaż mi czym się bawisz, a odpowiem ci jakie masz szanse przetrwać. Jeżeli zabawa nie ma reguł, to zwykle prowadzi wprost do… ścieku.
Człowiek tęskni za rozrywką, spędza wiele czasu jej się oddając, stąd też gry wiele mówią o psychice całych cywilizacji i narodów.
Rządzący (jak im się wydaje) całym światem Amerykanie najbardziej lubią komputerowe naparzanki. Ot pobiegać po ekranie z bazooką, wystrzelać przeciwników i…spokojnie zjeść pudding.
Konkurujący z nimi – w okresie zimnej wojny – Rosjanie nałogowo oddawali się grze w szachy. Mogli zakąszać tuszonką wprost z metalowej puszki, ale szachmaty były u nich na poczesnym miejscu, a Korcznoj, Kasparow czy Karpow chodzili tam w aureolach niekłamanego podziwu i sławy.
Dlaczego zatem zimną wojnę wygrali Amerykanie?
Czyżby szachowe myślenie niewiele dało Ojczyźnie Proletariatu. Hmmm… gdyby nie szachy Amerykanie zjedliby Rosjan już w latach sześćdziesiątych. Sowietów nie zgubiła finezja myślenia – zgubiła ich zwykła nędza, po prostu zabrakło nawet tej tuszonki, która zakąszali finezyjne „obrony sycylijskie”.
Ktoś westchnie: a gdzie w tym wszystkim nasza ukochana Polska?
No… my – od połowy dwudziestego wieku – wyspecjalizowaliśmy się w grze, która z reguły nie przynosi długoterminowych fruktów. Graliśmy w „salonowca”…w kregach włościańskich (współczesni „Warszawiacy” coś o tym wiedzą) zwanego „dupniakiem”.
Zostawmy jednak nasze narodowe mary, bo w świecie nik się nimi specjalnie nie przejmuje.
Zastanówmy się, w co gra teraz świat i kto taką grę ostatecznie może wygrać.
Odkąd komputery jako tako nauczyły się grać w szachy Amerykanie zauważyli pożytki płynące z tej gry i sami zaczęli zgłębiać jej arkana.
Jest jednak miejsce, gdzie w szachy owszem się grywa, ale prawdziwą pasję budzi zupełnie inna gra. Chiny – tam gra się w „Go”.
Jeżeli szachy uznamy za grę o prawie tysiącletniej tradycji, która powstała gdzieś w Indiach i Iranie, to warto zauwazyć, że „Go” istnieje już dwa razy dłużej.
Szachy – gra fascynująca i finazyjna – zamknięte są jednak w pewnej zasadzie. Strategia szachów – jakkolwiek stanowiąca szczyty subtelności ludzkiego umysłu – jest jednak przewidywalna. Znamy warianty otwarcia, strategie, obrony.
Z „Go” rzecz jest odmienna – tej gry za diabła nie potrafią się porządnie nauczyć komputery. Często rogrywka w „Go” przebiega z pozoru bez żadnego sensu, z pojedynczych ruchów kamieni nie wyłania się żadna racjonalna strategia i naraz…jeden ruch sprawia, że wyświetla się niesamowicie przemyślana figura. Jeden ruch porządkuje całą sytuację na planszy, sumuje wszystkie „oddechy”. Dobry gracz w „Go”, tyłem do planszy, doprowadzi każdy komputer do elektronicznej pasji.
Świat od końca zimnej wojny gra w elektroniczne szachy. Amerykańska technologia, stare angllosaskie strategie i komputerowe analizy szachowe pozwalały imperium amerykańskiemu narzucać swoje interesy na całej planecie.
Od śmierci Mao Zendonga powoli budzi się jednak zastęp zupełnie innych graczy.
Gracze w „Go” nie uważaja za nobilitujące dać przeciwnikowi mata w trzech ruchach, znokautować kogoś na ringu, skoczyć wyżej niż kto inny w świecie.
Gracze w „Go” najwyżej cenią sobie piękno strategii, którą jak najdłużej udaje się ukryć przed przeciwnikiem. Piękno w tym wypadku nie ma swojego greckiego odniesienia. To piekno, które jest ulotne jak ruch opadającego liścia…jednak właśnie upadek tego liścia wprawia w działanie ogromne młyny losu.
Chiny nie zaakceptowały szachów opracowanych przez światowy kapitał, nie przyjęły reguł poruszania się pionów na szachownicy, jakie dyktują amerykańskie lotniskowce, drony i piechota morska.
Chińczycy nie widzą żadnej szachownicy…oni grają na przecięciach wielu ważnych linii. Gra w „Go” potrzebuje przestrzeni, oddechu i czasu.