Spoglądam na wybory samorządowe przez pryzmat Krakowa i właśnie w moim mieście dzieją się
rzeczy, które nazwałbym laboratorium lokalnej władzy w jej najbardziej przykrych przejawach. Oto
bowiem ustępuje wielki szkodnik i niszczyciel miasta komuch Jacek Majchrowski, któremu kończą się
już resursy zdrowotne. Rządził miastem ponad dwadzieścia dwa lata, zbudował tu prawdziwą
postkomunistyczno – urzędniczą sitwę. Gdy aresztowano jego zastępczynię natychmiast – naturalnie
przypadkiem – zapaliło się Archiwum Miejskie i paliło się tyle…”ile było potrzeba” mawiali co bardziej
złośliwi Krakowianie. Majchrowski i jego klika byli praktycznie bezkarni a skorumpowane przez niego
„elity miasta” jadły mu wprost z ręki. Zniszczył tkankę urbanistyczną miasta pozwalając deweloperom
na rzeczy, które nie pomieściłyby się w głowie żadnego normalnego człowieka. Teraz czas
Majchrowskiego niechlubnie się kończy, czy oznacza to jednak, ze nad miasto nadciągają lepsze dni?
Szczerze niestety w to wątpię. Nikt, żaden ze znaczniejszych kandydatów nie niesie w sobie nikłej
nawet nadziei na poprawę losu miasta. Największe szanse na zwycięstwo zdaje się mieć dobijający
się do stanowiska prezydenta miasta już od kilku elekcji Łukasz Gibała. To człowiek, który zdążył już
współdziałać z Januszem Palikotem i być posłem Platformy Obywatelskiej. Utrzymywany jest przez
swojego bogatego ojca i on właśnie funduje synowi marzenia o krakowskiej prezydenturze, które
teraz są chyba najbliższe do spełnenia. Gibała przedstawia się jako kandydat niezależny, powszechnie
jednak wiadomo, że stoi za nim konkurencyjna wobec Majchrowszczyków grupa deweloperów,,
którzy przecież nie zamierzają upiększać oblicza dawnej polskiej stolicy. O udział w drugiej turze
wyborów – obok chyba właśnie Gibały – rywalizują kandydat PO Aleksander Miszalski, kandydat PiS
Łukasz Kmita i namaszczeniec Majchrowskiego Andrzej Kulig. Wydaje się, że właśnie pomiędzy tymi
kandydatami rozegra się rywalizacja o uczestnictwo w drugiej turze wyborów. Sęk w tym, że wszyscy
oni są ludźmi pozbawionymi charyzmy i jakiejkolwiek interesującej wizji rozwoju miasta. Szanse
Miszalkiego ostatnio znacznie wzrosły bowiem swoje poparcie przekazał mu jeden z niezależnych
kandydatów, rektor krakowskiego Uniwersytetu Ekonomicznego Stanisław Mazur. Mazur tym samym
pozbawił wyborców szansy głosowania na w miarę niezależnego kandydata. Sam Miszalski,
jakkolwiek obecnie jest posłem PO, jest typowym poszukiwaczem łatwej drogi do dobrego
umoszczenia się w życiu i nie oczekuje od niego niczego dobrego dla mojego miasta. Pisowski Łukasz
Kmita jest w mieście zupełnie nierozpoznawalny, prowadzi anemiczną i pozbawioną pomysłu
kampanię i jedynie fakt, ze był niedawno niezłym wojewodą Małopolskim daje mu jeszcze cień
szansy. Warto jednak zauważyć, że w Krakowie PiS kojarzy się przede wszystkim z karierowiczami
takimi choćby jak protegowany posła Andrzeja Adamczyka Józef Pilch, niedawno jeszcze wojewoda z
ramienia PiS, który odszedł ze swojej funkcji w atmosferze skandalu. Pilch znany jest mieście z
afiszowania się bliskimi relacjami z Majchrowskim a teraz zapisał puentę swojej dziwacznej kariery
…startując z ramienia PSL jako kandydat do sejmiku „Trzeciej Drogi”. Doprawdy giętkość ideowego
kręgosłupa byłego pezetperowca Pilcha stała się w mieście wizytówką miejscowego PiS i na pewno
nie dodaje to szans przyzwoitemu skądinąd Kmicie. Osobna sprawa to nominat Majchrowskiego
Andrzej Kulig. Ten człowiek kojarzony jest w mieście z wieloma dziwacznymi zachowaniami, które
mogłyby budzić pytanie o stan jego psychiki. Do niedawna przeciwnik budowy w Krakowie metra
obecnie stał się gorącym zwolennikiem tej koncepcji. Kulig jest praktycznie uosobieniem wszystkich
patologii, które cechowały okres rządów Majchrowskiego jednam może liczyć na poparcie licznej
rzeszy miejskich urzędników i wielu uczestników skonstruowanego przez byłego członka PZPR układu,
który przez kolejne lata pochłaniał miasto i roztaczał nad nim atmosferę beznadziei, w której nie
można było liczyć na powodzenie żadnej sensownej inicjatywy o ile nie została ona uznana za
korzystną dla miejscowej sitwy. Za Kuligiem zatem opowiedzą się wszystkie ( nie tak znowu nieliczne)
środowiska, które obficie obławiały się korzystając z układów z Jackiem Majchrowskim. Kulig to wszak
jego najbliższy współpracownik i druch. Przez moment ambicje prezydenckie zgłaszał też inny
człowiek komucha: wiceprezydent Witold Muzyk. Jednak układ szybko wybił mu z głowy takie
projekty. Obok głównej rozgrywki sytuuje się kandydat na urząd prezydenta reprezentujący
Konfederację – Konrad Berkowicz. Posiada on całkiem poważne poparcie jednak nikt nie upatruje w
nim szansy na skuteczne odwrócenie biegu interesów w mieście. Uchodzi raczej za outsidera i jako
taki ma niewielkie szanse zmieszczenia się w rywalizacji drugiej tury wyborów. Takich szans nie
posiada także kandydat Trzeciej Drogi – niejaki Rafał Komarewicz. Ciekawostką jest tu fakt, ze zostało
on wprowadzony na miejsce słynącego z ambicji – obecnie posła PSL – Ireneusza Rasia, którego start
zablokował osobiście Donald Tusk. Tusk nie może zapomnieć Rasiowi zdrady i odejścia z klubu
parlamentarnego PO. W prezydenckich aspiracjach Rasia nie było w stanie pomóc nawet
wstawiennictwo byłego sekretarza kardynała Stanisława Dziwisza a obecnie proboszcza najbogatszej
w Polsce parafii mariackiej – Dariusza Rasia, brata polityka.