STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / FELIETON CAŁKOWICIE NIEPRAKTYCZNY

Felieton całkowicie niepraktyczny



Żyjemy w rzeczywistości, w której myślenie o interesie za pięćdziesiąt złotych uznawane jest za o wiele ważniejsze i bardziej angażujące, niż rozważanie o istocie świata i strukturze kosmosu.


Poniekąd jest to zrozumiałe gdyż zajmujemy się zwykle myśleniem o sprawach, na które to myślenie ma wpływ, a przecież na prędkość rozszerzania się wszechświata wpływu żadnego nie posiadamy. Żyjemy w liniowej perspektywie czasu: od, do i chromość osacza nas poszukiwaniem zysku, przyczyny i skutku we wszystkim. Ta praktyczność struktury naszego umysłu sprawia także, że więcej czasu poświęcamy na rozważanie fizjologii, niż na poszukiwanie odpowiedzi na pytania: kim jesteśmy, gdzie zdążamy i skąd przybyliśmy.

W linearnej strukturze rzeczywistości – a tylko taka jest nam dana w doświadczeniu bezpośrednim – istotny jest efekt, mniej zastanawiamy się nad metazdarzeniami, które gdzieś tam wiszą nad naszymi głowami. Są jednak umysły, które płoną zupełnie innym ogniem.

Niedawno siedziałem pod mocno rozgwieżdżonym niebem rozciągniętym nad San Diego. Miejsce o tyle niezwykłe, ze leżące na granicy dwóch światów: amerykańskiego, wygodnego, bogatego i meksykańskiego, piszczącego biedą, uwieszonego nadziei na poprawę losu poprzez nielegalne przedostanie się na drugą stronę granicy. Siedziałem i słuchałem mądrej opowieści dr Anny Russell, która zupełnie nie przejmuje się ekonomią i dolarami, ale za to z żarliwością klarowała mi o strukturze wszechświata i tendencjach jakie w niej można zaobserwować.

– Wszyscy mówią o tym, że wszechświat się rozszerza. Dlaczego jednak nie dodają odpowiedzi na to,  co może powodować ten proces. – stwierdziła z zagadkowym uśmiechem Anna.

– A ty wiesz?

– Podejrzewam – odpowiedziała.

– Przyciąga je wielka siła szarej materii, która otacza wszechświat. To oczywiście tylko teoria, ale jedna z najbardziej racjonalnie tłumaczących najnowsze odkrycia – wyjaśnia.

– A wiesz co to jest ta materia – zawiesza głos i milcząco spogląda w skrzące się blaskami niebo.

– Chcesz mi powiedzieć….?

– Tak, właśnie chce ci to powiedzieć – przerywa mi i zaczyna rysować schematy kosmicznych sił.

– W ten sposób szybko dochodzimy do samego Pana Boga – słyszę po chwili.

Przypomniałem sobie tą rozmowę, która mocno zapadła mi w pamięć. Od dawna także mam doświadczenie mówiące, że rozmowy z ludźmi zajmującymi się fizyką i matematyką znacznie szybciej wiodą do rozważań o Bogu niż dialogi z innymi profesjami. Dla nich (matematyków) Bóg i jego obecność są tak oczywiste, ze nawet nie ma sensu prowadzić z tym faktem żadnej polemiki. Ich jasność wywodu wynika z nadzwyczajnego skupienia, nie zajmują się myśleniem o tzw „rzeczach praktycznych”, nie poświęcają zbyt wielkiej uwagi własnemu wyglądowi i ubraniu. Skupienie uniemożliwia rozdrabnianie swojej uwagi na rzeczy mniej ważne.

Genialny Paul Erdos nigdy nie miał własnego domu, nie zajmował też żadnego stanowiska, które dawałoby mu jaką taką stabilizację. Erdos tułał się od kolegi do kolegi, nie przeszkodziło mu to jednak w napisaniu ponad półtora tysiąca świetnych artykułów naukowych i we współpracy z ponad pięciuset najwybitniejszymi matematykami świata. Genialny John Nash (film „Piękny umysł” traktuje właśnie o nim) cierpiał na paranoidalną schizofrenię i był leczony elektrowstrząsami. Genialny logik – Austriak – Kurt Godel, na skutek zabójstwa swojego mentora, popadł w tak paranoiczny stosunek do świata, że nieustannie podejrzewał chęć otrucia go. W pewnym okresie swojego życia jadł już tylko potrawy przygotowywane przez swoją żonę. Gdy ta jednak – na skutek wylewu – znalazła się w szpitalu…zagłodził się na śmierć.

Dlaczego tak mocno eksponuje matematykę, a jednocześnie podkreślam życiowy ekscentryzm wybitnych ludzi, którzy się nią zajmują?

Mam bowiem, być może mgliste i nie oparte na wyraźnych dowodach, przekonanie, że właśnie w matematyce ważna jest niewzruszalna prawda i można do niej zdążać bardzo różnymi drogami. Chcę także dać wyraz temu, że w życiu zawsze jest coś za coś.

Kupiec i mieszczanin zwykle będą miłośnikami prostej algebry, która służy im do rachowania zysków i planowania przyszłych interesów, nikt jednak nie znajdzie w ich zachowaniu nawet odrobiny ekscentryczności. Zbyt skoncentrowani są na nienaruszaniu powszechnie uznawanych reguł i robieniu „dobrego wrażenia”. Matematyk zaś jest bliskim krewnym prawdziwego poety. Obaj starają się znaleźć syntezę prawdy absolutnej, budują precyzyjne ścieżki, które do niej wiodą. Jest to jednak działalność tak absorbująca i odpowiedzialna, że nie starcza już czasu na dbanie o konwenanse i pozory. Nie spotkałem ludzi bardziej szczerych i prawdziwych w swoich zachowaniach niż dobrzy matematycy. Co do poetów rzecz pląta się w domysłach, oni bowiem unoszą się na falach, które czasem są symulowane, a tylko w nadzwyczajnych okolicznościach tchną prawdziwą energią. Ani matematyka, ani też poezja nie mogą być zwykłymi rzemiosłami. Przyznacie jednak, że świetny wiersz to tak samo wielkie odkrycie, jak dobry wzór, który umożliwia zrozumienie kolejnego szczebla matematycznego świata. Matematyka jest po prostu prawdziwa, bez żadnych założeń: „jeśli” czy „ale”. Genialny wiersz trafia podobnie: nagle otwiera na świat, którego wcześniej nie widzieliśmy. Wszystkie te stwierdzenia są oczywiście bardzo intuicyjne, można znaleźć systemy, w których są one poddawane w wątpliwość. Ważna jest tu jednak pewna obserwacja psychologiczna: ludzie obyci z regułami bardzo precyzyjnego myślenia, które sięga głęboko poza przypadki codziennych doznań i doświadczeń, mają o wiele bardziej klarowny punkt patrzenia na świat niż inni, w większości są także przekonani, że został on uporządkowany jakąś nieograniczenie silna inteligencją.

– Świat powstający na zasadzie przypadku, kierujący się regułami losowych ulepszeń, miał o wiele mniejszą szansę powstać i tak się wyspecjalizować niż w przypadku gdyby kierowała nim porządkująca inteligencja. – powiedział mi kiedyś Adam, znakomity polski matematyk, który zresztą stał się pierwowzorem bohatera jednej z moich powieści. Poznaliśmy się w kolejowym przedziale, kiedy wyjął „Myśli” Blaise Pascala i po pewnym czasie zaczęliśmy o nich dyskutować. To on właśnie naprowadził mnie na właściwe rozumienie myśli Świętego Tomasza, a zwłaszcza jego klasycznego dowodu na istnienie Pana Boga.

– Jeśli istnieją różne rodzaje ruchu, to przecie musi istnieć i nieruchomy poruszyciel – śmiał się wtedy, w przedziale, profesor Adam. Ten dowód pasował mu zresztą najbardziej. Twierdził, że im dalej posuwa się w głąb matematyki, to tym mocniej musi się modlić, aby Bóg nie pozwolił mu oszaleć, a jednocześnie utrzymał go w skupieniu, które – jako jedyne – prowadzi do obcowania z „czymś gorejącym” (określenie Adama). Jego zdaniem znalezienie się na tropie rozwiązania trapiących nas pytań jest niemożliwe bez Boskiej ingerencji. Odkrycie – zdaniem Adama – jest taką sama łaską, jak obcowanie Abrahama, Mojżesza i Eliasza z Panem Bogiem.

Co pewien czas budzę się, chwilę spoglądam na ekran telewizora, otwieram gazety, słucham polityków i jestem zmęczony…by po chwili – wielką ulgą – zdać sobie sprawę, że istnieją bezinteresowni poszukiwacze prawdy absolutnej. Być może w wyniku ich działalności nie zmieniają się indeksy giełdowe, ale kto zaręczy, że to nie oni podtrzymują nieboskłon na swoich barkach?