Pół miliona, milion…a bez Kozery powiem, że i dwa – tak, parafrazując słynny dialog z prawdziwego kabaretu „Tey” można podsumować szczytowanie przeróżnych, spragnionych najmniejszego nawet sukcesu, „dziennikarzy” po marszach, które miały miejsce 4 czerwca w kilku miastach Polski. Głód sukcesu po stronie postkomunistów i ich sojuszników jest już tak wielki, że pozbywają się już wszelkich przyzwoitościowych hamulców i histerycznie pieją w propagandowe tuby.
Spoglądając na to wydarzenie chłodniejszym okiem łatwo jednak zauważyć, że samych członków PZPR było dwa i pół miliona. Dodawszy do tego jasne uprzywilejowanie ubeków i komuchów przy „okrągłym stole”, co skutkowało ekonomiczną przewagą nad normalnymi Polakami, jasno można policzyć że samej komuny i jej progenitury ciągle w Polsce jest kilka milionów. Mają pieniądze, dysponują mediami więc mogą zjechać się do stolicy i powyć z nienawiści wobec rządzącej obecnie w naszym kraju koalicji.
Zauważam jednak, że wśród tej rozparzonej dziczy nie pojawiła się dotąd żadna konstruktywna myśl, żaden pomysł na zmienianie Polski. Za cały program tłuszczy zebranej pod emblematem Donalda Tuska i pomniejszych wicetusków starcza obłędne wycie z nienawiści do PiS i właściwa komunie retoryka skupiająca się na haśle: „j…ć PiS”. Zaiste jest to wydestylowany głos esbeckich pokoleń, które teraz nie mogą już – jak ich ojcowie i dziadowie – bić pałką po głowie polskich patriotów i męczyć ich w ubeckich celach.
Byłem jednym z założycieli Małopolskiego Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” i okres po 4 czerwca pamiętam doskonale, podejrzewam nawet że niewielu dzisiejszych luminarzy tzw „opozycji” tak się wtedy urobiło dla sukcesu listy „Solidarności” w wyborach do parlamentu jak ja. Dzięki temu poznałem jednak meandry ówczesnych „elit” i uprawianej przez nie polityki. Uczestniczyłem w decydujących głosowaniach, które miały wyłonić „naszych” kandydatów. Widziałem jak manipulowano aby zmienić wyniki głosowania, które były inne od tajemniczych założeń. Znani później politycy biegali wtedy za mną prosząc abym zmienił zdanie i nie ujawniał zakulisowych machinacji. I głupkowato, „dla dobra sprawy”, milczałem.
Wtedy jeszcze nie znałem całej machinerii okrągłostołowej, zdarzyło mi się jednak współtworzyć „Komisję do spraw ustaw dekomunizacyjnych” Porozumienia Centrum i pamiętam moje bezbrzeżne zdziwienie gdy nasze projekty zostały wyrzucone do kosza z komentarzem: „nie teraz!”. To „nie teraz!” trwa do dziś, tylko złudzenia z tamtego czasu nie przetrwały, nie dobita komuna nigdy już nie przestanie ropieć w polskim ciele.
Kolejne formacje polityczne i sezony pokazywały zresztą dobitnie, że najlepiej w Polsce żyło się dawnym ubekom, komuchom i powiązanym z nimi „biznesmenom”, którzy w istocie stanowili jedynie „słupy” dla bezczelnie uwłaszczonej, postsowieckiej nomenklatury. Polska lat dziewięćdziesiątych to był raj dla byłego esbeka i cwaniaka, ludzie wierzący z możliwość odnowy Polski ponosili klęskę za klęską. Ukoronowaniem czerwonego żerowania na ciele naszego kraju była dziesięcioletnia kadencja towarzysza Aleksandra Kwaśniewskiego i jego pazernej żonki. Wspomnijcie chociażby historię uzyskania przez „Royal Wilanów” ogromnych połaci ziemi w sercu Polski, który został potem spieniężony rekordowo. Ciekawa w tej machinacji była rola Ryszarda Krauzego i naciski na rektora SGGW, uczelni do której te tereny wcześniej należały.
Po co to wszystko wspominam? Otóż bez tej wiedzy trudno przyglądać się dziś marszom z 4 czerwca. Nikt z uczciwych działaczy ruchu „Solidarność” nie uważa tej daty za powód do świętowania. To swoiste święto 22 lipca tylko przeniesione do innej epoki. Ja osobiście nazywam to świętem niedobitego ubeka. Byli w bankach, w mediach, odgrywali kluczowe role w największych zakładach pracy, bogacili się bez żadnego wysiłku na masowej i prowadzonej w sposób rabunkowy prywatyzacji. Na dodatek byli osłaniani przez takich ludzi jak Daniel Fried, ambasador USA. Wtedy establiszment USA wierzył w to, że tylko dawni esbecy i członkowie komunistycznej kliki są w stanie opanować sytuację w Europie Środkowej. Esbecy szybko sprzedali się więc służbom z Zachodu i zyskali od nich swoiste immunitety nietykalności – jako pozbawieni etycznych skrupułów kompradorzy dozorowali rabunkowe bogacenie się na polskim rynku zachodnich koncernów.
To wszystko należy wspomnieć gdy wysłuchujemy pustych mów Tuska, „Bolka Tysiąclecia” , Hołowni, Czarzastego i całej reszty tej jednorodnej – jeśli chodzi o korzenie – kamaryli. Ciągle potrafią zmobilizować swoich klientów, dziesiątkami tysięcy wyprowadzić ich na ulicę i …wywieść w pole Polaków zmęczonych przaśnością pisowskich rządów.
Niech jednak nikt się nie łudzi – jedyną ich receptą na polska sytuację jest na powrót ugrzęznąć w kieszeniach niemieckich, rosyjskich i właściwie każdego, kto może zapłacić za ich usługi.