STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / DWADZIEŚCIA TYSIĘCY ZAPOMNIANYCH

Dwadzieścia tysięcy zapomnianych



Wyobraziłem sobie sytuację, w której Polska nagle znajduje się w zagrożeniu. Na kogo może w takiej sytuacji liczyć? Skąd może wyglądać pomocy?


Jeśli ktoś uważa, że tzw „zobowiązania sojusznicze sprawią”, że jakiś dobry światowy wuj nas obroni (najlepiej bez naszego udziału), to niestety błądzi. Jeśli Rosjanie podjęliby decyzję o wkroczeniu do Polski, to w ciągu jednego tygodnia byliby w Warszawie i nikt by im w tym realnie nie przeszkodził. Podobne kłopoty moglibyśmy mieć choćby i z Bundeswehrą. Taka jest niestety prawda o naszym położeniu. Na nic zda się budowanie „fortu Trump”, na nic zobowiązania wynikające z naszego członkostwa w NATO. Wszystko stanie się szybko i przeraźliwie realnie. Oczywiście wtedy – na świecie –  rozlegną się głosy krokodylego oburzenia, gazety na amerykańskim Wschodnim Wybrzeżu dadzą wyraz swojemu niekłamanemu nawet wzburzeniu, politycy wygłoszą dziesiątki patetycznych mów i…dostatni świat wróci do swojej chciwej drzemki, a biednym i tak będzie wszystko jedno.

Nasza armia oczywiście stawi opór, ale rachunek sił z góry pokazuje wynik starcia. Czy zatem jest beznadziejnie, czy musimy jedynie chodzić na paluszkach i dbać o to, aby nie budzić niedźwiedzia?

Nie. Powinniśmy jednak po prostu zrozumieć banalna prawdę, że możemy liczyć jedynie na siebie – na Polaków, którym droga jest Polska i jej niepodległość. Taka konstatacja to już początek działania. Jesteśmy w stanie sami się obronić, sami zadbać o nasze bezpieczeństwo.

Ktoś powie, że serwuje Państwu teraz niepoprawne mrzonki, bo jak mały kraj może przeciwstawić się lub choćby tylko zachować niezależność, w cieniu dwóch sąsiadujących z nim kolosów?

Wróćmy więc do początku. W 1917 roku pada hasło mówiące o utworzeniu polskiej armii we Francji. Przez pierwsze miesiące rekrutacji trafia do niej ledwie nieco ponad ośmiuset ochotników. Francuzi zaczynają się zastanawiać nad zakończeniem nieudanej akcji, gdy naraz do francuskich portów przybijają statki wypełnione tysiącami polskich ochotników. Przypływają ludzie przeszkoleni już w wojskowym rzemiośle, zaprawieni w trudach żołnierskiego życia. Skąd oni się wzięli?

Przepłynęli ponad siedem tysięcy kilometrów, ciągną do kraju, który formalnie nie istnieje na mapach. To młodzi polscy patrioci z USA!

To oni uratowali akcję tworzenia „Błękitnej Armii”, znanej później jako armia generała Józefa Hallera. W krótkim czasie do polskiego wojska trafiło wtedy ponad dwadzieścia tysięcy ochotników, a zza oceanu płynęły duże pieniądze na polski czyn zbrojny. Potomkowie biedaków, którzy musieli emigrować za chlebem do Ameryki, ludzie którzy z wielkimi przygodami trafili do Stanów Zjednoczonych, ruszyli do wojny o polską niepodległość. Ta akcja nie ma sobie równych, nigdy, żadna nacja tak się nie zmobilizowała, nie była tak ofiarna i wrażliwa na wezwanie swojej nieistniejącej ojczyzny. Młodzi emigranci przeszli wcześniej przez świetnie zorganizowane drużyny „Sokoła”, potem trafili do Niagara on the Falls, niewielkiej miejscowości w Kanadzie (w USA obowiązywał zakaz tworzenia formacji militarnych). W obozie – w trudnych warunkach, w zimnie i deszczu – mieszkali w polowych namiotach i pod okiem doświadczonych oficerów uczyli się żołnierskiego rzemiosła. Potem ruszyli do Europy. Odegrali wielką rolę w wywalczeniu polskiej niepodległości. Szesnaście tysięcy z nich powróciło, po wojnie do USA. Biedni, słabo wykształceni emigranci dali dowód bezprzykładnej miłości do Ojczyzny. Czy powstał o tym choć jeden film?

Dla porównania warto pamiętać, że słynne legiony brygadiera Józefa Piłsudskiego – w swoim szczytowym momencie – nie przekroczyły liczby siedemnastu tysięcy żołnierzy. Złośliwy chichot historii sprawił jednak, że o polskich żołnierzach z USA właściwie niewiele mówi się w polskich publikacjach historycznych, nawet w tych wydawanych z okazji stulecia odzyskania niepodległości. W czasach II Rzeczpospolitej ich czyn nie był specjalnie propagowany bowiem nie był na rękę sanacji, wszak w ich działaniach wielką rolę odegrał Roman Dmowski i narodowcy. Potem , w czasach bolszewickiej okupacji nie wymieniano ich ze względów oczywistych, a tzw „Trzecia Rzeczpospolita”, nazywana przeze mnie Republiką Okrągłego Stołu chciała pamięć o nich jak najszybciej zamilczeć i nie opowiadać o ich bezprzykładnym poświęceniu. Pamięć o dzielnych Polakach z USA była systematycznie mordowana.

Polski czyn zbrojny w USA pokazuje jak ogromny potencjał tkwi w naszej Polonii i jak wielką wagę należy przykładać do kontaktów z nią.

***

Właśnie jestem w trakcie swojej pierwszej autorskiej trasy po USA. Jeżdżę ze swoją najnowszą powieścią „Szlag trafił”. Pierwsze spotkanie miałem w Domu Polskiego Weterana przy Irwing Place 15 w Nowym Jorku. Przeżyłem tu wielką i jedna z ważniejszych dla mnie lekcji polskiej historii. Funkcjonuje tu piękne muzeum „Błękitnej Armii”, zebrane są pamiątki po żołnierzach, którzy walczyli o polska niepodległość. Dzięki komendantowi Chróścielewskiemu pierwsze spotkanie z Polonią było nie tylko tłumne ale niezwykle serdeczne. Polskie myśli i serca, tu w Stanach Zjednoczonych, smakują niezwykle. Wypowiedzi Polaków przekonują jednak o tym, że nasze państwo mało dba to tych ludzi. Nie doceniamy faktu, że to właśnie siła rozsianej po świecie Polonii może obronić Polskę w sytuacji krytycznej i jest ona dużo bardziej realna niż papierowe traktaty, którym tak nabożnie ufają polscy politycy. Wyniki polskich wyborów w USA pokazują, że nie można mieć wątpliwości co do poglądów większości polskiej diaspory, która tu mieszka, robi interesy i posiada całkiem niemałe wpływy polityczne.

Jeśli ktoś miałby wątpliwości co do postawy Polaków w USA niech prześledzi historię walki o pozostawienie Pomnika Katyńskiego autorstwa Andrzeja Pityńskiego, na jego właściwym miejscu w New Jersey. Polonia, bez żadnego wezwania, stanęła w obronie pomnika i burmistrz miasta Fullop musiał ustąpić.

Oczywiście Polacy w świecie ciągle są jeszcze podzieleni i skonfliktowani pomiędzy sobą (rezultat działań komunistycznej i nie tylko bezpieki), ale jeśli ktoś uważa, ze bez nich da się w Polsce przeprowadzić radykalne zmiany, to jest w błędzie.

Polonia powinna mieć swoje – zagwarantowane w ordynacji wyborczej – miejsca w polskim parlamencie i coraz mocniejsze więzy biznesowe z krajem. Aby tak się jednak stało trzeba przeprowadzić radykalną wymianę pracowników w naszym ministerstwie spraw zagranicznych. Miejsce komunistycznych agentów i safandułowatych, skupionych na własnych interesach, urzędników muszą zająć dobrze wykształceni, otwarci na świat patrioci.

Bez Polonii szybko nie wygrzebiemy się ze śmieci jakie ciągle jeszcze pozostały nam po komunistycznej okupacji.

Wizyta w Stanach Zjednoczonych, intrygujące rozmowy i obserwacje, codziennie dostarczają mi materiału do takich właśnie przemyśleń. Polonia jest nieodłączną częścią polskiego świata, jest także nadzieją na to, że zmiany mogą nastąpić szybciej niż się spodziewamy. Musimy ją jednak bardziej dopuścić do głosu, pokazać jej jak Polska się zmienia i jak dobrze może być urządzona z ich udziałem. Polski żywioł szaleje w całym świecie. Codziennie dostaję ciekawe listy i informacje z najdalszych zakątków świata. Wszędzie tam mieszkają Polacy, którzy żywo interesują się naszymi sprawami. Ich widzenie Polski jest ostre i czasami dosadne. Obserwują ją bowiem z pewnego oddalenia i wychwytują istotne sprawy, które nam – w kraju – umykają z powodu zbyt wielkiego skupienia się na politycznym teatrzyku, który odgrywają dla nas jego uczestnicy. Kiedy z polskiego życia odcedza się zbędne emocje często można dojść do zaskakujących wniosków.

Podróż po USA – od Nowego Jorku do San Diego – traktuję jako znaczące uzupełnienie własnej obywatelskiej edukacji. O wynikach napiszę niebawem.