Czyli kanapowy katolicyzm się skończył
Nadeszła pora, aby przestać chodzić ze spuszczonymi oczami. Doświadczenia ostatnich tygodni mówią jedno polscy katolicy powinni podnieść głowy. Nie musimy za nic przepraszać, ani też niczego się wstydzić. Kościół ma do spełnienia ważną misję państwową i narodową, Mamy swoje prawa i musimy się domagać ich respektowania. Trzeba przestać się cofać, w obliczu pandemii i błyskawicznie zachodzących w świecie zmian. Polscy katolicy są dziś najmocniejszym ramieniem kościoła w Europie. Nie możemy dać się zagonić przed telewizory i zapomnieć o kościołach i Mszach Świętych.
Czas przepraszania
W kościele powszechnym już od lat sześćdziesiątych trwa proces korzenia się katolików i przepraszania za wszystko. Właściwie od pontyfikatu Jana XXIII kościół katolicki korzy się za swoje „grzechy”. W 1963 roku kościół przepraszał za swoje „przewinienia” wobec protestantów. W 1979 roku kościół korzył się za „prześladowania Galileusza”, w 1983 wspólnie – jako wszyscy katolicy – przepraszaliśmy za „obojętność wobec mafii”. Rok później Watykan dostrzegł swoje winy w stosunku do „zborów reformowanych”, minęło znów dwanaście miesięcy a Watykan przeprosił za „przyzwolenie kościoła na handel niewolnikami”. W 1986 roku nastąpiło powszechne bicie się w katolickie piersi na „grzech antysemityzmu”, katolickie media zaroiły się wtedy od opisów antysemickich akcentów w katolickim świecie, przy okazji zwróciliśmy uwagę na fakt, że z modlitw zniknęło wezwanie do nawrócenia „wiarołomnych Żydów”. W 1989 roku kościół przeprosił za „tolerowanie rasizmu na przestrzeni wieków”. Rok później biliśmy się w piersi za „prześladowanie i fanatyzm w stosunku do Jana Husa”. W 1992 roku znaleźliśmy kolejną „katolicką winę”, powszechnie przepraszaliśmy za „udział kościoła w procesie kolonizacji i wprowadzania niewolnictwa”. 1994 rok przyniósł aż dwa nowe powody do pokornego posypywania katolickich głów popiołem. Przepraszaliśmy za „obojętność kościoła wobec nierówności społecznych”, a kilka miesięcy później potwierdziliśmy winę kościoła z okazji bezdyskusyjnej złej roli „inkwizycji” i na nic zdały się tu odwołania do historycznych źródeł mówiące, że bez instytucji Świętej Inkwizycji nie mielibyśmy ani współczesnego kształtu procesu sądowego, ani instytucji adwokata, ani też – co dziś brzmi najbardziej kontrowersyjnie – przyzwoitego traktowania więźniów. Mało kto wie także o tym, że najwięcej czarownic i kacerzy na stosach spalili świeccy władcy, protestanci i ludzie Oliviera Cromwella. W 1995 roku kościół przeprosił za „wyprawy krzyżowe” absolutnie nie wspominając o tym, że chronologicznie pierwsza była agresja świata islamskiego na chrześcijaństwo, która praktycznie rozpoczęła się już w siódmym wieku naszej ery. Także w tym samym roku kościół uroczyście przeprosił za „udział kościoła w dyskryminacji kobiet”. Jakby tego było mało, w tym samym jeszcze roku kościół wyznał swoje winy jeszcze z dwóch powodów: „za udział katolików w doprowadzeniu do drugiej wojny światowej” i za „krzywdy wyrządzone niekatolikom”. Rok późnej powodem do przeprosin było „zerwanie dialogu z Lutrem”, które poczynione zostało bez wdawania się w historyczne źródła tych przeprosin oraz ocenę retoryki samego Marcina Lutra i jego wyznawców. Tych przeprosin było o wiele więcej ale naszą litanię można zakończyć na roku 2000 kiedy przepraszaliśmy za grzechy popełnione „w dziedzinie podstawowych praw człowieka”. Jak widać „winy” kościoła katolickiego zostały ogłoszone powszechnie i proces „dostosywania” kościoła do świata trwa i zapewne jeszcze nieraz będziemy świadkami odnajdowania nowych „przewin” katolików na przestrzeni dwóch tysięcy lat istnienia instytucji kościoła katolickiego. Wszystkie te fakty przypominam nie dlatego, aby kogokolwiek epatować oburzeniem, czy zaskakującą listą środowisk i zjawisk, które „ucierpiały” z rąk wyznawców katolicyzmu.
Czas odosobnienia
Czas pandemii i związane z nim ograniczenia przyniosły także restrykcje w naszych zwyczajowych praktykach religijnych. W kościołach mogło przebywać jednocześnie jedynie pięć osób, potem normę zliberalizowano do jednej osoby na piętnaście metrów kwadratowych powierzchni świątyni. Przez kilka tygodni katolicy mieli kłopoty ze swobodnym spowiadaniem się, przyjmowaniem Komunii Świetej i kontaktem ze swoimi kapłanami. Działo się to w sytuacji, gdy w dużych miastach – w pojazdach komunikacji miejskiej – mogło przebywać znacznie więcej osób, podobnie zresztą jak i w placówkach handlowych. Kościoły potraktowano więc jak miejsca, gdzie pandemia jest szczególnie intensywna i zaraźliwa. Czas przymusowej kwarantanny od religijnych praktyk przyniósł co najmniej dwa widoczne zjawiska: zubożenie parafii, do których nie wpływały zwyczajowe ofiary wiernych, a więc trzeba było wstrzymać inwestycje i remonty oraz sporo czasu do przemyśleń dla polskich katolików, którzy powszechnie dostrzegli pewien brak, który w rutynie kolejnych niedzieli nie był dotąd odczuwalny. Brak kontaktu fizycznego kontaktu z kościołem i księżmi zaczął w końcu doskwierać a telewizyjne transmisje nabożeństw nie mogły skutecznie zaspokoić. Być może potrzeba było właśnie długotrwałego okresu postu od religijnych praktyk, aby wielu katolików zdało sobie sprawę z ich wagi i znaczenia w życiu. Okazało się, że nie jest tak łatwo odzwyczaić Polaków od ich kościołów. Wszyscy ci, którzy chcą wykorzystać tą przymusową kwarantannę od religijnych praktyk do propagandy „odzwyczajania” Polaków od czynnego udziału w nabożeństwach i uroczystościach religijnych.
Czas działania
Oczywiście okres ograniczeń trwa i trudno jest przewidywać kiedy skończą się ograniczenia wywołane pandemią. Kiedyś jednak dojdzie do swobodnego ruchu i aktywności. Zanim to jednak nastąpi należy ten czas wykorzystać do przemyślenia tego jak przygotować się do zorganizowania mocniejszego udziału katolików w polskim życiu społecznym. Rzecz polega nie tylko na dobrych chęciach ale także na przemyśleniu działań i organizacji, które pozwolą wykorzystać nagromadzoną energię. Ona musi zostać spożytkowana do uzyskania głosu, który będzie chociaż równoważył siłę oddziaływania grup skrajnie lewicowych, których siła i wpływy nieproporcjonalnie wzrosły przez ostatnie lata. Lewicowi ekstremiści mają oczywiście możnych, zagranicznych sponsorów i środki finansowe pozwalają im na prowadzenie akcji zastraszania katolickiej większości. Takie grupy jak choćby Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych jawnie posuwają się do zastraszania konserwatywnych działaczy i publicystów. Dzieje się tak pomimo faktu, że niedawny szef tej organizacji uciekł przed polskim wymiarem sprawiedliwości do Norwegii i tam usiłuje uniknąć odpowiedzialności za finansowe nadużycia. Lewicowi ekstremiści mają nieproporcjonalny wpływ na media, dysponują znacznymi wpływami w wymiarze sprawiedliwości oraz posiadają środki na prowadzenie dużych kampanii społecznych. Ze swoimi demoralizującymi postulatami wdzierają się już do szkół i chcą zmieniać programy kształcenia.
Teraz właśnie jest czas aby przeciwstawić się lewicowemu terrorowi w mediach, w internecie i na ulicach naszych miast. Trzeba stworzyć całą „infrastrukturę”, która sprawi, że głos polskich katolików będzie poważnie traktowany. Do tego nie wystarczą istniejące obecnie organizacje oraz oglądanie się na hierarchię. Głos katolików musi na nowo zabrzmieć w mediach, w polityce, w szkołach i na wyższych uczelniach. Skończył się czas płomiennych apeli, które nie były poparte politycznymi wpływami, skończył się także czas zabiegania o chrześcijańskie postulaty w istniejących partiach politycznych. Katolickie lobby w Polsce musi stać się faktem i decydować o wielu zjawiskach. Polska powinna stać się przykładem na to jak skutecznie mogą dziś działać świeccy katolicy. Tego postulatu na pewno nie spełnią istniejące dziś partie polityczne.