Żyliśmy w czasie dobrym, pozbawionym wojen i większych kryzysów. Sprawy szły do przodu i – mimo
wszystko – trwał rozwój i sięganie coraz wyższych pięter aspiracji. Nie zaznaliśmy bezpośrednio
wojny. Sam szybko porzuciłem opowiadanie ludziom o realiach współczesnych wojen bowiem nie
widziałem w ich oczach cienia empatii. Wiadomo – syty nigdy nie zrozumie głodnego. Zdarzało mi się
robić filmy o ofiarach wojny…gdzieś tam, w egzotycznych dla Polaka zakątkach. Niewielu to wzruszało
i powodowało odruch solidarności. Tak jest zresztą do dziś gdy słyszymy o kolejnych masakrach w
Gazie. Ot giną tam jacyś abstrakcyjni Palestyńczycy.
Czasy się jednak zmieniają i wojna – niestety – nadciąga w nasze rejony. Teraz giną Ukraińcy i
Rosjanie, ale dzieje się to już w naszej strefie geograficznej i mentalnej. Okazuje się, że wojna w
Europie jest możliwa i przybiera takie same oblicze jak wszędzie – bezlitosnej masakry.
Ciągle jednak pocieszamy się, że to nie u nas, nie w naszym domu. Ciągle też mamy plany wakacyjne,
inwestycyjne i wszelakie inne. Nasi politycy zachowują się jakby bawili się żołnierzykami i nie zdawali
sobie sporawy, że ich decyzje mogą ściągnąć na głowę Polaków realne piekło. Ot takie z nich –
tupiące nóżkami – Hołownie.
Mamy już trochę do stracenia a jednak niewiele robimy sobie z realnej groźby jaka zawisła nad
naszym losem. Nie wierzymy w to, że los może być dla nas znów okrutny. Nie wierzymy – bo nie
jesteśmy w stanie nawet sobie wyobrazić realiów wojny w Polsce: zniweczonych planów, straconych
majątków, masowych śmierci i kalectw.
– To przecież niemożliwe. Pan Bóg nie może do tego dopuścić – powtarzamy sobie w myślach nagle
zdjąć sobie sprawę z tego, że jednak ten Pan Bóg istnieje i łapiemy się tego jak tonący szalupy.
Do tej pory Pan Bóg nie był bogacącym się Polakom specjalnie potrzebny. Miał się nie wtrącać w
nasze interesy bo przecież „tyle wycierpieliśmy w dziejach”. Pan Bóg miał jedynie dobrotliwie
uśmiechać się ze świętych obrazków i nie przeszkadzać. Pan Bóg był od tego aby nam potakiwał. Co
prawda czytaliśmy w Biblii (niektórzy, nieliczni?) o plagach i innych przejawach napomnień ze strony
Stwórcy…ale nie odnosiliśmy tego do siebie. „Dobrzy ludzie” w Polsce czuli się spokojnie i tak miało
być już na zawsze.
Przestaliśmy mieć dzieci – bo to kłopot i inwestycja na którą nas nie stać. Przestaliśmy uczestniczyć w
wielkich akcjach społecznych bo mamy Owsiaka i jego orkiestrę i to doskonale usypia nam sumienia.
Ba, przestaliśmy zważać na rzetelność w pracy i interesach – bo…śmierć frajerom! Małpowaliśmy styl
życia bohaterów popularnych seriali i jeździliśmy wreszcie na wakacje tam, gdzie wcześniej tylko
wzdychaliśmy do pięknych zdjęć zamieszczanych w magazynach dla kobiet. Zajęliśmy się
wprowadzaniem na gwałt zachodnich nowinek – równość stała się fetyszem – równaliśmy płcie,
tusze, zboczenia (poprawnościowo zwane preferencjami seksualnymi), do tego dołożyliśmy
bajdurzenie o przyjmowaniu biednych migrantów i ubogaceniu kulturowym jakie do na pewno Polsce
przyniesie. Jednym słowem zanurzyliśmy się w zachodnim sosie, w którym nigdzie już nie ma miejsca
dla Pana Boga. Życie toczyło się stabilnym rytmem wyznaczanym przez kolejny kredyty, planowane
inwestycje, narzekanie na podatki i krytykowanie władz za to, że jeszcze nie uczyniły tyle ile powinny
były zrobić.
Mężczyźni – zwłaszcza młodzi – zaczęli upodabniać się do kobiet i przejmować ich zwyczaje. Zaczęli
nadzwyczajnie dbać o swój wygląd nie dopuszczając nawet myśli o starzeniu się i śmierci. Kobiety
zaczęły żyć życiem samodzielnych, samowystarczalnych singielek, którym rodziny były do niczego nie
potrzebne.
I nagle – w tak ułożone życie – wdarł się niepokój, niepewność najbliższej przyszłości. Z wymówką
spojrzeliśmy w stronę Pana Boga: jak mogłeś nam Panie tak pokrzyżować plany?!
Jak mamy teraz się zachować, gdy nawet nie ma się czego pewnie złapać? Jak mamy postępować my:
ludzie z pokolenia bez prawd niewzruszonych, bez postaw jednoznacznych, bez prawd niezmiennych?
Co może nam podpowiedzieć pełen kompleksów, chybotliwy duch naszych czasów?
Banalna prawda mówi o tym, że ciężkie czasy formują twardych ludzi, podczas gdy lekkie kształtują
mięczaków. Dzieci naszej epoki to nie tylko zagubione w realnym świecie dzieci ale także zabobonni
ludzie, skłonni raczej we wszystko uwierzyć byle nie wierzyć Panu Bogu.
Brak oparcia w Stwórcy wyzwala teraz lęk i zwyczajne tchórzostwo, które dyktuje aby zejść z drogi
każdemu poważnemu problemowi.
Ciekawe ile czasu zajmie nam teraz – naszemu pokoleniu i naszym dzieciom – dojście do prostej
konstatacji: ci którzy wierzą i ufają Panu Bogu nie tylko nie są zaskakiwani przez zmieniające się
warunki istnienia ale nawet zachowują się wobec tych zmian mężnie i z dużym dystansem wobec
zagrożeń. Cala reszta szaleje z trwogi i nagłego poszukiwania punktów oparcia.
Im głębsza jest nasza wiara, tym bardziej możemy sobie zaufać. Moc człowieka nie bierze się bowiem
z „ducha dziejów” (o ile on w heglowskim jego rozumieniu w ogóle istnieje), tylko z zaufania Stwórcy.
Proste, ale jakże – w tych czasach – przykryte kurzem rozmaitych, złudnych, teorii i przekonań. Tam
gdzie człowiek jest miarą rzeczy – tam rosną słabeusze. Tam gdzie pije się z natury Pana powstają
ludzie pełni – heroiczni i bezinteresowni.