Pamiętam jak w czasach gdy byłem dyrektorem krakowskiego oddziału TVP odwiedziła mnie delegacja chińskiej telewizji regionalnej, ot takiego odpowiednika naszego ośrodka. Zapowiedzieli się grzecznie wcześniej, przybyli ze stosownym niewielkim podarunkiem.
Delegacji przewodniczył niewysoki pan w szarym garniturze, towarzyszyły mu dwie panie w szarych garsonkach i milczący mężczyzna w odzieniu o identycznej barwie. Po chwili rozmowy – przebiegającej przy zielonej herbacie i ciastkach – odniosłem wrażenie, że przewodniczący delegacji wcale nie jest najważniejszą osobą w tym gronie. Kiedy bowiem padały konkretne kwestie wszyscy zagadkowo łypali na milczącego osobnika, który wcale nie został mi przedstawiony jako szef. O jakiś pan Yu.
Szara eminencja szarej delegacji od czasu do czasu znacząco spoglądała, uśmiechała się lub marszczyła brwi i natychmiast jego nastrój udzielał się pozostałej części delegacji. Nie rozmawialiśmy o żadnych strategicznych i politycznych sprawach. Padały pytania fachowe dotyczące organizacji pracy w naszej telewizji.
W pewnym momencie zaprosiłem gości na wycieczkę po naszych obiektach. Chińczycy w ogóle nie dawali po sobie poznać żadnych uczuć, grzecznie pytali, przyglądali się, miałem jednak wrażenie że ich spojrzenia sięgają w każdy zakamarek naszej instytucji. Gdy, po kilku godzinach zakończyliśmy obchód, jedna z pań nie wytrzymała i nieśmiało zapytała: Panie dyrektorze czy to już wszystko?
– Tak – odrzekłem i natychmiast dodałem, że nasza telewizja jest drugim co do wielkości oddziałem w kraju, produkuje wiele programów i ogólnie była w tamtym czasie najlepszym ośrodkiem regionalnym w Polsce. Odpowiedziałem na pytania o ilość osób zatrudnionych oraz obszar, na którym widzowie mogą odbierać naszego programy.
– Nadajemy na obszar ponad pięciomilionowej populacji, zatrudniamy ponad stu pracowników na etatach (wówczas tak było) – informowałem z dumą jako, że wszystkie te informacje były powszechnie dostępne. W moim tonie nie udało mi się jednak zgasić pewnej nuty przechwałki.
Przyszła pora na rewanż ze strony chińskich gości i żywo zainteresowany zacząłem wypytywać o ich warunki pracy, ilość widzów i pracowników funkcjonujących w ich ośrodku. Nominalny szef delegacji , po uzyskaniu aprobującego spojrzenia „szarej eminencji”, stwierdził że oni nie mają się za bardzo czym chwalić bo są tylko mała regionalna telewizją. Kiedy jednak naciskałem na konkrety odpowiedział :
– No zatrudniamy nieco powyżej tysiąca pracowników i nadajemy na obszar, w którym mieszka około dwustu milionów ludzi. Nasze programy ogląda zwykle audytorium od trzech do osiemdziesięciu milionów widzów.
Kiedy, nieco skonfundowany już, zapytałem o wielkość ośrodka, przewodniczący, z wyraźnym ociąganiem wyjaśnił, że zajmują tak z pięć razy więcej budynków i powierzchni a największe ich studio zajęłoby pewnie połowę naszego głównego budynku.
Zapamiętałem tą wizytę nie tylko z racji jej egzotyczności ale także z powodu nauczki jaką z niej wyciągnąłem: coś co wydaje ci się duże jest duże jedynie z twojej perspektywy, przyłożywszy do tego inną miarkę możesz zmieścić się w opisie wysiłków mrówki wobec taksującego spojrzenia słonia. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć chińskich miar oglądania świata. Możemy się do nich zbliżać tylko poprzez kolejne uproszczenia. Chińskie reguły społeczne i polityczne są w istocie z innej planety, dla nas na pewno mogą okazać się tak zabójcze jak dla wielu krajów Afryki i Ameryki Południowej, które początkowo chętnie korzystały z napływu olbrzymich kapitałów made in China, a gdy już się ocknęły było zbyt późno aby cokolwiek zmienić. Chiny to inna, kulturowo niesamowicie odległa, planeta, na której panują warunki do życia, w których nie bylibyśmy w stanie zbyt długo przeżyć. Imperium Środka coraz wyraźniej i do nas wyciąga swoje macki. Jest to jednak rzeczywistość w której nie ma Boga i osoba ludzka nie stanowi żadnego punktu odniesienia. Liczy się społeczność, masy. Także teraz, gdy wokół sroży się „chiński wirus” trudno nam uwierzyć, że może to być jedynie jedna z broni używanych przez potomków Sun Tzu. Wojna o dominacje trwa a jej przejawy targają także polską „chatą z kraja”. Musimy, także duchowo, przygotować się do cienia wielkiego słonia nad naszym spokojnym dotąd, mrowiskiem.