„To jest bitwa o koryto, w której walczący chcą swoim kwikiem wciągnąć w to całą Polskę” – tak na portalu „X” (dawnym Tweeterze) skwitowałem pojedynek o władanie publicznymi mediami jaki rozegrał się ostatnio i przykuł uwagę masowej publiczności.
Ekipa, która za bardzo mało fachowo robioną propagandę dla PiS zarabiała na tym pensje, które były wielokrotnością średniej krajowej nie chciała pozwolić aby ich miejsce w telewizji publicznej, radiu i Polskiej Agencji Prasowej zajęli słudzy obecnego rządu. Wmieszali się w to posłowie, jacyś najęci tajniacy i osiłki. I mieliśmy gorszące widowisko walki o frukty, które obie strony usiłowały przedstawić jako walkę o wolność słowa i o media publiczne. Ta awantura jednak nie miała nic wspólnego ani z dziennikarstwem a ni tym bardziej z wolnością słowa.
Ludzie PiS zniszczyli ideę mediów publicznych do tego stopnia, że nowa ekipa rządząca postanowiła z tego skorzystać i jedynie zamienić figurki sprawujące kontrolę nad państwowym mieniem.
Donald Tusk wyznaczył do tego – przedstawianego jako specjalne – zadania podpułkownika tajnych służb Bartłomieja Sienkiewicza, który właśnie w tym celu, został mianowany …ministrem kultury. Potem widzieliśmy już efekty pracy tego „bohatera” kolacji u Sowy, który zresztą sam o sobie mówił, że już pewnie nie wróci do życia publicznego. W międzyczasie paradował też pijany po sejmowej sali obrad i nieskładnie próbował się tłumaczyć dziennikarzom. Jak widać takie właśnie kwalifikacje stały się znakomitą rekomendacja do objęcia funkcji ministra kultury i do przeprowadzenia akcji siłowego desantu na media publiczne.
Z drugiej strony mieliśmy osoby, którzy o zawodzie dziennikarskim nie mieli nawet pojęcia. Utrzymywanymi byli za pieniądze podatników mediami publicznymi zawładnęli ludzie bez żadnych dziennikarskich kwalifikacji. Przybyli albo wprost z ulicy – była to premia za gorliwe wysługiwanie się politykom PiS – albo też wprost ze stadionów, gdzie byli prostymi kibolami. Nawet jeśli usiłowali samodzielnie robić filmy, to były to „dziełka” które mogły swoim poziomem żenować nawet zwolenników disco polo jako środka artystycznego wyrazu. Kilku z nich popełniło coś co można by nazwać „wyrobami książkopodobnymi”, ale na skutek braku warsztatu i jakichkolwiek oznak talentu czytelnicy uciekali od tych produktów w panice. Jednym słowem za czasów rządów PiS media publiczne opanowali krewni i znajomi królika.
Były wśród nich tak wykwalifikowane kadry jak: pomocnik kuchenny z Londynu, sekretarka, bezrobotny, chuligan stadionowy czy syn znanego tatusia. Ta zbieranina rychło rozdała sobie pensje sięgające dziesiątek tysięcy złotych i uznała, że jest klasą właścicieli mediów publicznych. Widzom, słuchaczom i czytelnikom serwowali propagandowe wyziewy na obrażającym najprostszą inteligencję poziomie.
Po skleceniu nowej koalicji rządowej i powołaniu rządu Donalda Tuska nowa ekipa postanowiła tymi lukratywnymi posadami obdzielić swoich faworytów. W tym celu trzeba było jednak uprzątnąć obecnych wyrobników. Przystąpiono do tego w sposób siłowy łamiąc nawet kulawe prawo, które uchwalił sobie PiS.
Wielokrotnie pisałem o tym, że istnienie Rady Mediów Narodowych – ciała w części dublującego uprawnienia Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji – jest sprzeczne nie tylko ze zdrowym rozsądkiem ale nawet z podstawami myślenia państwowotwórczego (o interesie mediów publicznych już nie wspominając) jednak jej powołanie odbyło się na mocy ustawy, którą poparła ówczesna większość parlamentarna.
Tym razem nawet nikt nie kłopotał się zmianami w RMN, czy przygotowaniem solidnej wykładni prawnej. Ot uznano, że można siłowo wyrzucić okupujących media publiczne amatorów i zastąpić ich swoimi, równie mało wykwalifikowanymi kadrami.
Mówiąc poważnie to co działo się z mediami publicznymi od chwili przyjścia do nich Jacka Kurskiego czy Agnieszki Kamińskiej (radio publiczne) można było określić mianem upadku jakichkolwiek wzorców dziennikarskiej profesji na rzecz schlebiania najniższym gustom i upowszechniania topornej propagandy. Taką sytuację można byłoby oczywiście naprawić zwalniając politruków i zastępując ich bezstronnymi i posiadającymi dziennikarskie umiejętności pracownikami. Tak się jednak nie stało. Siłowa inwazja na siedziby mediów publicznych w Warszawie pokazuje jedynie butę i przekonanie o własnej bezkarności jakie prezentuje nowy minister Sienkiewicz i jego współpracownicy. Ciekawe zresztą jak daleko posuną się w łamaniu prawa?
Z drugiej strony wyrzucani właśnie nieudacznicy wszczynają hałas uderzając w najwyższe patriotyczne tony. Proszę nie dać się tym zwieść. To jedynie walka o własne interesy ludzi PiS. To nie jest żadna obrona wolności słowa ani tym bardziej dziennikarskich zasad.
Na szczęście w tą gorszącą awanturę Polacy nie dali się wciągnąć i – z obu stron – wygląda ona coraz bardziej żałośnie.
Szkoda tylko, że cierpi na tym cała Polska a Polacy są tym samym zniechęcani do jakiejkolwiek aktywności.
Jeśli zwalniani teraz z mediów publicznych amatorzy są tak świetni jak o sobie opowiadają, to niech wykażą swoje kwalifikacje na wolnym rynku, w nowych mediach. Gdyby ich opowieści były równe potencjom to niebawem będziemy mieli wielkie gwiazdy nowych mediów. Niestety mam w tym względzie przeświadczenie, że będą musieli wracać do kuchni, warsztatów czy pod skrzydła znanych tatusiów.
Awantura o media publiczne pokazuje jedynie jak nisko upadła dyskusja o przyszłym kształcie naszego państwa i jak żenującej standardy zaczęły obowiązywać w naszej przestrzeni publicznej.
Nie dajmy się w to wciągnąć i starajmy się wspólnie myśleć nad tym jak m.in. polskie dziennikarstwo można ulepszyć i podnieść z kolan dla przywrócenia prawa do dobrej informacji i poprzez to uczestniczenia w życiu publicznym dla Polaków, którym zależy na powodzeniu własnego państwa.