Beznadzieja, opadnięte dłonie – stan, który czasem dany jest każdemu z nas. Przychodzi gdy wydaje się, że wszystko się sprzysięgło przeciwko naszym marzeniom i planom. Acedia – demon zwątpienia, duchowego wypalenia – potrafi dopaść każdego. Wtedy wszystko wydaje się szare, rozmemłane, oblepiające i nie rokujące żadnej nadziei na poprawę. Pojawia się pokusa aby pogrążyć się w takiej duchowej beznadziei i skapcanieć.
Czasem nieomal czuje jak siada mi na karku demon i sączy w myśli trujące poczucie braku wpływu na cokolwiek, przekonanie, że co bym nie uczynił i tak nie ma to żadnego wpływu na bieg spraw – i to zarówno tych bliskich jak i bardziej odległych. Nic nie mogę, nie potrafię zmienić kierunku wiatru.
Pamiętam jak – w latach osiemdziesiątych – wiedliśmy niekończące się dyskusje na temat tego co nas czeka. Przeważał w nich ton minorowy. Nic wszakże nie zapowiadało ani klapnięcia ZSRR, ani też małej nawet szczeliny wolności w PRL – u. Los wydawał się nam marny i przesądzony. Czekała nas albo emigracja (jakimś cudem) albo los wyrobników na marnych posadach, bo przecież ludzi z takimi poglądami i „plamami” w życiorysach nikt nie chciał promować. „Polityczni” nie mieli wtedy żadnych widoków na karierę nie mówiąc już o publikowaniu w jakimkolwiek, wychodzącym wtedy, periodyku. Nikt nie wierzył w odmianę losu, w opadnięcie „żelaznej kurtyny”. Minęło niewiele lat i wszystko tak się zmieniło, że przecieraliśmy oczy ze zdumienia….
Jestem z pokolenia bogatszego o świadome przeżywanie takiego doświadczenia. Nauczyło mnie ono nie przesądzać z góry i gonić demona acedii od siebie ile tylko się da.
Nie wiemy co zdarzy się jutro a rzeczywistość za rok jawi się jedynie w mglistych zarysach. Dopóki żyjemy właściwie wszystko jest jednak możliwe.
A teraz do sedna.
Spotykamy się wreszcie, siadamy przy kawiarnianych stolikach i gdy minie pierwsza euforia zaczynają się dyskusje na temat tego co się dzieje i co wydarzy się za parę miesięcy – bo dalej, przezornie, już nasze prognozy nie sięgają.
Dominuje minorowy ton: macki globalistów coraz mocniej się nad nami zaciskają, los pieniądza niepewny, dalsze ograniczenia naszej osobistej wolności wydają się być jedynie kwestią czasu. A podróżowanie będzie możliwe jedynie z paszportami covidowymi, po zaszczepieniu i z plikiem stosownych certyfikatów. Nic od nas już nie zależy, nic nie możemy zrobić. Pojedynczy człowiek może jedynie czekać na to co „wielcy” z nim zrobią. Los jest przesądzony. To kwintesencja tych rozmów. Nosy na kwintę i totalny brak napędu do jakiegokolwiek działania.
Acedia! kochani, acedia! i nic więcej – jeżeli istnieje jakiś globalny wróg, jakieś globalne fatum ciążące nad światem, to chyba teraz właśnie zaciera ręce. (My wiemy, że istnieje i to…od początku świata). Wygrywa w naszych mózgach i duszach. Sami się obezwładniamy, sami ściągamy na siebie plagi. Jeżeli nie będziemy robić tego co możemy, jeżeli nie wykażemy minimum aktywności i odwagi, to nic dobrego się nie stanie. Kładąc uszy po sobie zasłużymy na jak najgorszy los, a nic złego nas i tak nie ominie tylko z tego powodu, że będziemy siedzieli cicho i pokornie czekali na to co nastąpi.
Nie ma oczywiście żadnej gwarancji, że jak będziemy się – na swoja miarę – buntowali i przeciwdziałali temu co nas niepokoi, to coś zmienimy. Jednak kiedyś, kiedy ostatecznie spotka nas obrachunek życia …inaczej będziemy na siebie spoglądać. Fakt, ściągnęliśmy na siebie nieco kłopotów, ale twarz pozostała, jest się czego złapać przy przejściu dalej. Może to niewiele, ale tu idzie o ocalenie szacunku do samego siebie, wiary w to, że potrafimy działać na rzecz autonomicznie pojmowanego przez nas dobra.
Wielu ludzi pyta mnie: po co panu manifestacje na rzecz obrony wolności w czasie zarazy, po co wypowiedzi, które narażają na nieprzychylność władzy. Przecież może się pan wygodnie urządzić, permanentnie przebywać w strefie osobistego komfortu i grzać się przychylnością tych, którzy rządzą i nieco panu zawdzięczają?
Po to, aby kiedyś powiedzieć dzieciakom: być może niewiele potrafiłem, ale w chwilach gdy padały ważne pytania starałem się im sprostać. Starałem się walczyć, choćby ten trud był daremny i zgoła infantylny.
Powtarzam sobie: być może nie mam jędrnego umysłu ani zdolności, ale ile mogę tyle chcę z siebie dać. Życie nie polega na bezmyślnym trawieniu kolejnych dni, bezrefleksyjnym uleganiu okolicznościom.
Aniele stróżu ty zawsze przy mnie stój i jak przyjdzie acedia to zdziel mnie solidnie w głowę.