STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / CENA PRZYWÓDZTWA

Cena przywództwa



Często odnoszę wrażenie, że całe nasze polityczne życie publiczne to jakaś niewyszukana farsa. Problem polega na tym, że mamy wielu mniemanych przywódców, „koryfeuszy narodu”, którzy – napasieni słabej jakości pychą – uważają się za mężów opatrznościowych.


Szczególnie w oczy rzuca mi się pewien osobnik o twarzy młodziana, który niczego w życiu nie dokonał- poza gładkim prawieniem, niezwiązanych w żaden system, dobrze brzmiących banałów. Co prawda osobnik ten od lat żyje nie wiadomo z czego, ale nagle postanowił być prezydentem i liderem całego obozu poczciwych ludzi rozczarowanych do polityki PiS. Gdzie ich powiedzie – wiadomo… wiadomo bowiem gdzie może powieść ktoś, kto z polityki chce czerpać jedynie frukty, ale nie bierze na siebie żadnej odpowiedzialności. Zainspirowany nieco tym bezczelnym chłopczykiem znów powrócę do mojej nowej, pisanej właśnie powieści. Prawdziwy przywódca nie boi się brać odpowiedzialności, ryzykować. Tu przytoczę Państwu fragment dotyczący właśnie niemal eschatologii przywództwa:

„Ksiądz Robert powoli otwierał zniszczona paczkę. Znalazł z niej pen drive z jakimś materiałem, trochę – pisanych w języku włoskim, angielskim i hiszpańskim- dokumentów oraz długi list. Ten list sprawił, że zamknął drzwi pokoju na klucz, zgasił światło i usiadł przy biurku zapalając na nim jedynie małą, punktową lampkę.

„Nigdy nie chciałam być tym kim jestem w chwili, gdy piszę ten list. Nigdy nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek napisze taki list. Nawet teraz nie chce go pisać, ale jest to skowyt mojej umierającej duszy. Skowyt, który musisz przeczytać. Zrobisz z tym co chcesz, ale ja musze to wypowiedzieć, wyznać, wykrzyczeć zanim odejdę.

Roberto!” – tu przestał czytać. Znał już jej list pożegnalny, ale tym razem zapowiadało się coś bardziej konkretnego i odpowiedzialnego. Czuł, że jak będzie dalej czytać, to wiele się zmieni, nie będzie mógł spokojnie odłożyć tych kartek i wrócić do rutyny codziennych zajęć i obowiązków. Człowiek, gdy jest uważny, potrafi rozpoznać chwile ważne, takie które sprawiają, że wszystko się zmienia. Nie zmienia się jednak dlatego, że w świecie zawszy jakieś istotne zmiany, zmienia się bo człowiek jest już inny, inaczej spostrzega przedmioty, ludzi i fakty, inaczej – bo właśnie spadła katarakta niezrozumienia, niewiedzy, odpychania od siebie prawdy. Prawda ma niesłychaną moc, czasem moc totalnej destrukcji. Robert zdawał sobie sprawę z faktu, że większość ludzi żyje w bańkach swoich iluzji, pieczołowicie je sklejają, pielęgnują, aby tylko nic ze świata się do nich nie dostało. Sam żył w takiej bańce, pielęgnował ją…aż do momentu gdy powiew losu strzaskał ją dokumentnie. Teraz jeszcze nie wytworzył sobie nowej bańki, teraz jeszcze miał kontakt z twardą prawdą o sobie i tym co go otacza. Prawda początkowo nie niesie ze sobą niczego pozytywnego. Nie chwali, nie podbudowuje, nie otwiera słonecznej perspektywy. Wręcz przeciwnie: burzy, rozbija, obraża, poniża….tak czujemy to w pierwszych momentach gdy los nas z nią zderza. Potem następuje decyzja: albo wracam do pogruchotanej bańki i ze wszelkich sił staram się ja odbudować, połatać tak aby znów chroniła mnie przed tym co przychodzi z rzeczywistości, albo też wychodzę nagi na zimny wiatr, nagi staje przed ludźmi, przed światem. Mam odwagę iść obnażony i wrażliwy na razy, jak Jezus na Via Dolorosa. Muszę iść, muszę wytrzymać, nie mogę się nad sobą rozczulać aż wreszcie rany zabliźnią się prawdą, aż wreszcie stanę się na tyle silny aby iść dalej i wtedy – tej wizji Robert bał się najbardziej. Bo wtedy ludzie zaczynają iść za tobą, wtedy masz w sobie coś co spowodowało, że przetrwałeś szyderstwa, obrazy, uderzenia…..wtedy wiesz jak jesteś z natury: podły i okrutny, bo widziałeś to w obliczach mijanych po drodze ludzi. Jesteś taki sam. Od innych odróżnia cię jedynie to, że wyszedłeś nagi i przetrwałeś. Stałeś na zimnym wietrze i nie upadłeś, a jak upadłeś to uparcie wstawałeś, aż przestało wiać. Przetrwałeś chłostę drwin, szyderstw, poniżeń, nie odpowiedziałeś gniewem, nie odszczekiwałeś się każdemu psu po drodze. Szedłeś…i nawet nie zauważyłeś tego, że wokół było coraz ciszej, nie czułeś nic. Skupiony na tym co przed tobą, uparcie – krok za krokiem – szedłeś. W pewnym momencie zobaczyłeś za sobą grupkę ludzi. Nie chcieli bić, szydzić. W milczeniu szli za tobą. Potem było ich coraz więcej i znów narastał szum, ty jednak już niczego nie słyszałeś. Szedłeś do przodu, przestałeś się bać. Przetrwałeś nie po to aby samemu sobie coś udowodnić, aby zakochane w Narcyzie Echo powtórzyło o twojej chwale. Ty już nie byłeś Narcyzem. Nie przeglądałeś się oczach innych ludzi. Nie targały tobą emocje, które pogubiłeś, wypaliłeś do cna. Szedłeś – bo widziałeś tylko jedno Zwierciadło, jedną Siłę. Oni szli za tobą, bo czuli siłę, której nikt nie ma prawa mieć….

Wizja żyła obok Roberta i często powracała, kiedy nad ranem, w półsennej malignie krzyczał.

Wiedział, że jeśli spojrzy poza to spazmatyczne wezwanie: Roberto! Nic już nie sprawi mu ulgi. Nic nie doda otuchy.”

Towar deficytowy dzisiejszych czasów: brak mężczyzn świadomych zagrożeń i chcących stanąć im odpowiedzialnie naprzeciw po to aby uratować resztę.