Kto się boi, ten już przegrał. Stara maksyma wojenna nigdy nie straciła swojej aktualności. W wielkich kampaniach dużo ważniejsze okazują się być starcia psychologiczne i informacyjne niż sam – słyszany w finale – szczęk oręża.
Wojny przegrywa się w głowach i w rezultacie tego procesu właśnie głowy spadają, choć zwykle nie są to jednak głowy tchórzy, którzy klęskę sprowadzili. Odwaga dowódców zaraża żołnierzy. Napoleon wielokrotnie sam – choć wzrostu był nikczemnego – krzesał ze swoich wojaków najwyższe poświęcenie.
Spokojnie! Nie przystąpiłem do pisania żadnego nowego traktaciku o strategiach i wojnach, chcę tylko tak – artyleryjsko i z porządnym przygotowaniem – powiedzieć co myślę o strategii naszych władz względem opresyjnych praktyk lewackich władz Unii Europejskiej, rozdokazywanej pani Mosbacher oraz Abbego Foxmana i niektórych kręgów żydowskiej diaspory.
Jak do tej pory to przybraliśmy strategię najgorszą z możliwych: najpierw bezsensowne pobrzękiwanie szabelką i deklaracje w stylu Stefka Burczymuchy, a potem – nawet bez próby trzymania szyku – żenujące rejterady.
Przy czym każda z tych rejterad jest bardziej brzemienna w skutki od swych sióstr starszych. Nasi rywale i przeciwnicy postępują więc wedle najbardziej skutecznej taktyki: jak miękko wchodzi, to pchamy jak najdalej. Im bardziej podkulamy ogon, tym mocniejsze ciosy będą na nas spadać, aż w końcu ktoś wejdzie tu sobie i porządzi jak chce, bo dlaczego miałby się przejmować rządem Polaków, który nikomu nie potrafi skutecznie dać w zęby.
Nawet ukraińscy nacjonaliści nic sobie nie robią z polskiej racji stanu i wrażliwości i nuże bandziora Stepana Banderę wynosić na narodowy Parnas.
Tchórzliwi politycy nie biorą się jednak znikąd, nie wypadają jak króliki z kapelusza. To wynik:
raz/ komunistycznej hodowli, dwa/ działania Republiki Okrągłego Stołu, która każdemu, kto upominał się o Polskę gotowała medialną kocią muzykę, trzy/ chowu wsobnego wewnątrzpartyjnego, który zakłada, że tylko głupie i pokorne ciele przeżyje, a cała reszta zostanie zgilotynowana przez kieszonkowych bonaparsteczków.
Potem, jak przychodzi do rządzenia krajem, to ani w głowie jednemu z drugim, że można po prostu spokojnie przywalić, obłożyć sankcjami i nauczyć praktycznie szacunku do Polski. No, ale jak ktoś tego szacunku nie ma genetycznie wpojonego, to trudno domagać się od niego naturalnych odruchów państwowca.
Piszę rzeczy banalne i oczywiste, ale sami spójrzcie jak zachowują się nasi dzisiejsi „przywódcy”. Czy oni są w stanie poprowadzić nas do zwycięskiej kampanii choćby przeciwko… Andorze?