STRONA GŁÓWNA / AKTUALNOŚCI / STARE KŁAMSTWA W NOWYCH DEKORACJACH

Stare kłamstwa w nowych dekoracjach



Czyli sprawa zamordowania Stanisława Pyjasa wróciła


Sprawa zabójstwa studenta Stanisława Pyjasa przez funkcjonariuszy Służby Bezpieczeństwa już nie rozgrzewa publicznych dyskusji. Jednak za sprawą Marii Socha Potockiej i dziennikarza „Gazety Wyborczej” Wojciecha Czuchnowskiego znów – na moment – wyszła na światło dzienne. Po raz pierwszy w Trzeciej Rzeczpospolitej dwoje autorów odważyło się na publiczne łgarstwa i powielanie tez głoszonych niegdyś przez adwokata byłych esbeków Jana Widackiego (dawnego wykładowcę kursów w Legionowie) i same środowisko dawnych komunistycznych agentów. Co ciekawe powielający dziś esbeckie kłamstwa Czuchnowski, na początku lat dziewięćdziesiątych – jako dziennikarz „Czasu Krakowskiego” – należał do najbardziej zagorzałych tropicieli dawnej esbeckiej agentury. Po półwieczu okazuje się, że sprawa mordu na krakowskim studencie nadal budzi emocje a brak jej ostatecznego wyjaśnienia rodzi okazję do nadużyć i prób wybielania komunistycznych morderców.

Pyjas – sprawa do dziś niewygodna?

Stanisław Pyjas, student polonistyki UJ i działacz opozycji został znaleziony martwy 7 maja 1977 roku w piwnicy kamienicy na ulicy Szewskiej w Krakowie. Od tego czasu – wokół tej śmierci – przetoczyło się kilka wersji wydarzeń, do dziś jednak (pomimo śledztw prowadzonych przez prokuratorów Zbigniewa Wassermanna i Krzysztofa Urbaniaka oraz pion śledczy Instytutu Pamięci Narodowej) nie udało się ujawnić prawdy na temat ostatnich godzin życia Pyjasa i przyczyny jego śmierci oraz działającej wokół niego agentury SB. Pierwotnie obowiązywała esbecka wersja wydarzeń – Pyjas pijany spadł ze schodów i zachłysnął się własnymi wymiotami. Jednak nawet oględziny zwłok, dotarł do nich m.in. przyjaciel Pyjasa Bronisław Wildstein, przekonywały o tym, że student był mocno pobity. Głośne stały się później, pisane pod dyktando SB ekspertyzy sądowe i parodia śledztwa w tej sprawie jaka miała miejsce po śmierci studenta. Na początku lat dziewięćdziesiątych – na skutek nacisków kolegów zamordowanego – śledztwo zostało wznowione i wtedy pojawiła się wersja, że Pyjasa pobił były bokser (wagi lekkiej) Marian Węclewicz, który został do tego zachęcony 20 dolarami jakie otrzymał od funkcjonariusza SB. Nadal jednak nie można było wyjaśnić jakim cudem Pyjas martwy znalazł się w piwnicy kamienicy przy ulicy Szewskiej 7. Wielokrotnie, od lat dziewięćdziesiątych, opisywałem kulisy tej sprawy i prowadzonego później prokuratorskiego śledztwa. Cytowałem żyjących jeszcze esbeków, podawałem nowych świadków takich chociażby jak były żołnierz oddziału „Ognia” pseudonim „Kanciarz”, który widział jak w nocy za Pyjasem podążało dwóch nieznanych mężczyzn. Składałem też na ten temat zeznania w prokuraturze. Długo nie przynosiło to żadnego postępu w śledztwie. W końcu gruchnęła wieść, że w najbliższym otoczeniu Pyjasa, wśród jego przyjaciół byli agenci SB. Jednym z nich okazał się fetowany w latach dziewięćdziesiątych dziennikarz, najpierw „Gazety Krakowskiej” a potem „Gazety Wyborczej” Lesław Maleszka – esbecki pseudonim „Ketman”. Wstydliwy problem „Gazety Wyborczej” pozostawił w tej redakcji bolesny ślad, który całkiem niedawno spowodował skandaliczną publikację. Ale o tym za chwilę.

Nadal bowiem niewiele wiadomo było o okolicznościach zabicia przez esbeków młodego studenta.

Nowy świadek

Już w nowym wieku spotkałem dawnego krakowskiego gangstera Kazimierza, który pod koniec epoki peerelu wiódł niezwykle barwne życie. Przeważnie był wtedy rezydentem dewizowego hotelu „Forum”, wówczas najbardziej ekskluzywnego w całym Krakowie. Kazimierz, były zapaśnik, znany wtedy powszechnie pod pseudonimem „Kadafi” szczegółowo opowiedział mi historię dwóch krakowskich cinkciarzy: Druzgały i Walczaka, których losy – przez przypadek – na trwale splotły się ze sprawą Pyjasa. „Kadafi” spotkał ich na krakowskim rynku, dzień po śmierci studenta, jak oficjalnie i bez żadnej konfidencji handlowali dolarami. Byli na rynku sami a wokół kręciło się wielu milicjantów. Wtedy Walczak, dawny bokser „Wisły”, zdradził „Kadafiemu”, że mają specjalny układ z SB i tego dnia mogą swobodnie sprzedawać walutę na rynku. Jakiś czas później pijany Walczak opowiedział „Kadafiemu” dalszy przebieg wypadków. W nocy z 6 na 7 maja 1977 roku obaj cinkciarze pili w nocnym lokalu „Feniks” przy ulicy Świętego Jana, wcześniej w rynnie przy wyjściu z Placu Szczepańskiego w stronę Plant ukryli znaczną sumę węgierskich forintów. Nad ranem wyszli z tancbudy i poszli po swoje pieniądze, wtedy natknęli się na dwóch znanych sobie esbeków, którzy w dywanie przenosili coś znacznych rozmiarów w stronę ulicy Szewskiej. Druzgała i Woźniak zostali szybko wezwani do siedziby SB przy Placu Szczepańskim i tam zapowiedziano im, że mają siedzieć cicho i nikomu nie opowiadać o swoim porannym spotkaniu. W zamian pozwolono im – przez kilka dni – swobodnie handlować walutą w obrębie Rynku Głównego. Na początku lat dziewięćdziesiątych obaj cinkciarze zginęli w tajemniczych okolicznościach. Walczak poniósł śmierć w wypadku samochodowym a Druzgała został zabity przez Ukraińca nożyczkami w czasie napadu na kantor. Został jedynie „Kadafi”, który usłyszał o ich przygodzie z niosącymi coś w dywanie esbekami. Ten przebieg wypadków przekonuje, że Stanisław Pyjas został siłą zaprowadzony do siedziby SB przy Placu Szczepańskim a tam po prostu za mocno go bito i zmarł. Przestraszeni esbecy spanikowali i przenieśli ciało w dywanie do piwnicy kamienicy przy ulicy Szewskiej 7. To moim zdaniem najbardziej prawdopodobna wersja wypadków w nocy z 6 na 7 maja 1977 roku.

Sprawa Pyjasa powoli odchodziła w annały historii, gdy nagle przyszywana hrabina i dziwaczny (w swoich światopoglądowych woltach) dziennikarz „Gazety Wyborczej” postanowili ponownie wyciągnąć ją na światło dzienne.

Wersja przyszywanej hrabiny i jej pomocnika

„To są kłamstwa historyczne. Nigdy nie udowodniono, że Pyjas został zamordowany” – tak rozpoczęła swoje enuncjacje niejaka Anna Maria Socha Potocka, dyrektorka Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie i redaktorka niedawno wydanej książki „Wokół sprawy Pyjasa”. Maria Socha Potocka upiera się przy tym, że znała środowisko Pyjasa i nigdy nie zostało udowodnione, że on został zamordowany. Przyszywana hrabina twierdzi także, że wersję o śmierci kolegi wykreował Bronisław Wildstein, który jak mówi Potocka: „uznał, że mit musi mieć silne wsparcie dramatu”. Potocka powołuje się także na swoje rozmowy z biegłym profesorem Markiem, który SB dostarczył ekspertyzy z badania ciała studenta. Zdaniem nagle objawionej śledczej Pyjas pijany spadł ze schodów, a więc potwierdza się w całości wersja ferowana przez SB od samego początku sprawy. „Rewelacje” Potockiej podchwycił Wojciech Czuchnowski, który nagłośnił je na łamach „GW” nie bacząc na to, że w „Czasie Krakowskim” publikował teksty o zgoła odmiennej wymowie. Oboje w pełni podzielili wywody Jana Widackiego obrońcy funkcjonariuszy SB, który podkreślał, ze Pyjas właściwie sam był winien swojej śmierci.

Nieoczekiwanie głos w sprawie zabrał hrabia Jarosław Potocki, były mąż Anny Marii Potockiej, który osobiście znał Pyjasa i przebywał z nim w wieczór poprzedzający jego śmierć. Uważa on rewelacje swojej byłej żony za brednie i zdecydowanie zaprzecza temu aby jego była żona znała krąg przyjaciół Pyjasa i mogła cokolwiek na ten temat wiedzieć. Hrabia wydał w tej sprawie nawet stosowne oświadczenie, w którym daje wyraz swojemu oburzeniu treściami kolportowanymi przez byłą żonę. „Rewelacje” Potockiej i Czuchnowskiego podobne recenzje napotkały w gronie byłych przyjaciół Pyjasa. Najostrzej zareagował Bogusław Sonik, który w serwisie Twitter napisał wprost: „ Tekst Czuchnowskiego w GW powielający za Potocką ubecką wersję śmierci S.Pyjasa, jest tyle wart co kłamstwo, że Potocka znała S. Pyjasa i naszą grupę”.

Studium w szkarłacie

Ciekawym przypadkiem klinicznym jest sam Czuchnowski, który na początku lat dziewięćdziesiątych był żarliwym wyznawcą poglądów Antoniego Macierewicza, pisał o spiskach rosyjskich służb a nawet o „czerwonej rtęci”, angażował się w Afganistanie, skąd ponoć wpław uciekał przez rzekę Pindź, aby – z chwilą zatrudnienia w „GW” przejść natychmiastową i zadziwiającą metamorfozę i stać się najwierniejszym wykonawcą poleceń Adama Michnika. Można powiedzieć, że z chwilą odejścia z przyzwoitego „Czasu Krakowskiego” narodził się nowy Wojciech Czuchnowski, ten którego kunszt znamy dziś. Piszę o tym bez satysfakcji bowiem Czuchnowskiego znam od studenckiego akademika, zdarzało mi się z nim pisać wspólne teksty i nawet zasiadaliśmy wspólnie na ławie oskarżonych, czy też w policyjnym areszcie za próbę relacjonowania wydarzeń spod sowieckiego konsulatu.

Kłamstwo a la Widacki jest jednak na tyle paskudnym czynem, że ani Potockiej ani też Czuchnowskiemu szanujący się Krakus ręki podawać już nie powinien. Kto by się spodziewał, że ubeckie kłamstwa na temat śmierci Stanisława Pyjasa wrócą po latach i to jeszcze padać będą z ust takich autorów.