Mam wrażenie, że żyjemy w momencie nie notowanego dotąd napięcia pomiędzy tym co stanowi istotę nas samych, a dostępnymi nam zabawkami, które powoli zabawkami być przestają , a stają się nową nieznaną, nieogarniętą przez etyczne refleksje, stroną naszego świata.
O ile dotychczas mogliśmy mówić że – w rzucie płaskim – mamy cztery strony świata, a przy dodaniu przestrzeni pojawiają się jeszcze dwie, to teraz całkiem wyraźnie możemy już zauważyć, że powstał nowy wymiar, nowa przestrzeń, nowa strona świata – wirtual reality.
Powstał nie tylko nowy wymiar, z wirtualnej pulpy powoli wyłania się oblicze nowego świata. Niebezpiecznego, stosującego o wiele doskonalsze narzędzia kontroli i manipulacji swoimi mieszkańcami, niż wszystkie znane nam dotychczas wymiary orwellowskiego koszmaru.
To, co dzieje się w tej chwili, to prosta konsekwencja procesu, który trwa już od kilkudziesięciu lat. Właściwie – co was może zaskoczy – nic zaskakującego.
Od lat sześćdziesiątych pogłębia się rozziew pomiędzy rozwojem tzw „nauk ścisłych”- szczególnie matematyki i fizyki teoretycznej, a poziomem uprawiania tzw „humanistyki”.
W naukach ścisłych sprawy ideologiczne stawiane są niezwykle klarownie, albo coś da się udowodnić, poprzeć logicznymi równaniami wynikającymi z konsekwentnie nadbudowującego się gmachu ludzkiej refleksji, albo nie ma o czym mówić i rzecz ląduje w śmietniku zbędnych wariactw.
Nie spotkałem jeszcze dobrego matematyka, który miałby lewicowe poglądy i hołdował np. zasadzie tzw „prawdy kontekstowej”, lub regułom „wywodu relatywizującego akcjomaty”.
Ta prawidłowość ma oczywiście swoje dobre i złe strony. Dobre, bo nikt tam nie może wciskać neomarksistowskich urojeń, złe bowiem rozwój nauk ścisłych wyraźnie przekłada się na nasze codzienne życie.
Osiągnięcia ludzi o ścisłych umysłach przenikają do naszego świata i sprawiają, że żyjemy dziś w epoce prawdziwej rewolucji technologicznej. Dzięki nowym technikom i urządzeniom powstają możliwości, których nie obejmowała jeszcze niedawno nawet najbardziej wybujała wyobraźnia pisarzy sci fi. Co miesiąc dzieje się coś nowego w dziedzinie nowych technologii. Nasz świat kilka lat temu, i świat teraźniejszy, to rzeczywistości odległe od siebie i kilkadziesiąt technologicznych rewolucji i przełomów, Szczególnie ten oszałamiający rytm świata nowych technologii odczuwalny jest w dziedzinie komunikacji i wymiany informacji. Dziś klasyczne media wyraźnie więdną ustępując miejsca mediom nowym, nieopisanym jeszcze dokładnie i nie zdefiniowanym jak Ameryka Krzysztofa Kolumba. Zdajmy sobie sprawę z tego, że dopiero wypełzamy na nowy ląd…
Eksplozjom wywołanym przez pęd nauk ścisłych towarzyszy jednak degeneracja i rozpłynnienie się tzw „nauk humanistycznych”.
Po słynnym marszu przez instytucje, jaki dokonał się od lat sześćdziesiątych ubiegłego wieku do dziś, każda znacząca placówka refleksji humanistycznej została skutecznie zakażona weneryczną chorobą neomarksizmu, a w ślad za tym homopolityką, gender i innymi rodzajami hermeneutyki opartej na opisie całości w sposób, w jaki zwykło się opisywać cały, kompletny świat.
Z filozofii zniknęły rozważania oparte na poszukiwaniu prawdy, sensu, istoty ludzkiego odczuwania – zastąpiono je zniekształconym językiem ukradzionych pojęć, które nie znaczą już to co kiedyś znaczyły. Wprowadzono – metodami policyjnymi i totalitarnymi – niemalże zakaz zajmowania się poznawaniem jednej i niezmiennej prawdy. Takie refleksje tłumione są za pomocą całego arsenału knebli wytworzonych przez lewicę. Poszukiwacze prawdy powszechnie uznawani są za faszystów i ludzi nietolerancyjnych, myśliciele oddający się poszukiwaniu niezmiennej „piramidy wartości”, tępieni są jak niebezpieczni przestępcy. Neomarksistowski terror zniszczył filozofię, etykę i hermeneutykę w ich podstawowym wymiarze. W to miejsce wprowadził rozmaite pseudonaukowe refleksje, które zyskały miano kierunków dominujących.
Odkąd Freud ogłosił swoje marksistowskie – w zasadniczym wymiarze – pomysły, udało się nawet rozmontować człowieka samego i poskładać go w golema, który z ludzkiej natury dziedziczy jedynie usprawiedliwienie dla najgorszych pasji i obsesji jakie w tej naturze tkwią. Co ciekawe nikt z rozsądnych metodologów nie nazwałby psychoanalizy nawet paranauką. Pomysły Freuda były jednak potrzebne, aby wydrzeć człowiekowi jego największą tajemnicę i jednocześnie differentia specifica, które różniło nas od pozostałego świata ożywionego i nieożywionego – duszę!
Według sprytnego szarlatana dusza po prostu nie istnieje, a każdy kto ośmieli się jeszcze w nią wierzyć ma po prostu „nieprzepracowany” kontakt z własnych ID, pomieszanym z Superego.
Dość jednak o neomarksistowwskich urojeniach tzw psychoanalityków. Chcę zwrócić Państwa uwagę na większą biedę, która wynikła z nierównomiernego rozwoju nauk ścisłych i humanistyki.
Infekcja w dziedzinie humanistyki – wszczepiona przez neomarksistów – skutkuje dziś tym, że powstający właśnie świat wirtual reality, nie został – w żaden sposób – oswojony przez współczesną filozofię, etykę i psychologię. W dziedzinie nowych technologii codziennie pojawiają się nowe gadżety, które rychło wchodzą do masowego użycia i – w sposób realny – zmieniają naszą rzeczywistość. Kiedyś symbolem świata mógł być olbrzym biologii dosiadany i kierowany przez karła będącego intelektem. Dziś sytuacja uległa znaczącemu odwróceniu. Kolos nowych technik i technologii, kolos rzeczywistości cyfrowej, jest wyswobodzony jak dżin z butelki, a intelekt obejmuje go co prawda technicznie nie jest jednak w stanie dobudować do niego kodeksu realnych wartości, zasad i etykiety.
Nauki ścisłe, w odróżnieniu od tzw humanistyki są niewrażliwe na polityczną poprawność i neomarskizm, nie zajmują się jednak refleksją etyczną, przewidywaniem wpływu nowych możliwości na ludzką naturę i warunki – także duchowe – istnienia człowieka.
Oto czyny, które są wyraźnie zabronione w większości kodeksów etycznych, w tzw „virtualu” dzieją się nagminnie, są dopuszczalne i nie poddają się jakiejkolwiek dojrzałej refleksji etycznej.
Wszystko o czym piszę, to pogłębiająca się nierównowaga pomiędzy postępem techniki, a rozwojem nauk moralnych. Do dziś – jakkolwiek by to egzotycznie nie zabrzmiało – nie powstała żadna godna uwagi praca poświęcona np. „filozofii smartfona”, etyce korzystania z mediów społecznościowych i nieograniczonych możliwości wirtualnych kontaktów, jakie daje globalna sieć. Nie znam także ciekawych opracowań poświęconych wirtualnym grzechom i ich odniesieniu do realnego świata. Powstają za to wirtualne katechizmy, wirtualne rekolekcje, wirtualne msze, a nawet dostrzegłem niedawno „wirtualne egzorcyzmy”.
Warto zapytać, gdzie ukrył się diabeł wirtualnego świata?
Oczywiście wielu krytyków zakrzyknie natychmiast, żem człek niepoważny, bowiem czarta w wirtualnym świecie nie ma.
Czy aby na pewno jesteście o tym przekonani?
Brak poważnych refleksji nad światem stwarzanym przez nowe technologie skutkuje infantylizmem tej sfery i zachwaszczeniem jej przez najgorsze instynkty. Brak namysłu nad nowymi technologiami sprawia, że realne rzesze uczestników nowego świata wpadają w sieci politycznych i religijnych szsrlatanów. Internet na dobrą sprawę nigdy nie został dobrze wyegzorcyzmowany. Sama jednak myśl o czym takim budzi drżenie i obawę przed posądzeniem o tkwienie w mentalnej ciemnocie i zacofaniu.
Człowiek w internecie narażony jest na wielorakie niebezpieczeństwa, wszystko jest tu bowiem z pozoru prostsze, łatwiejsze i nie pozostawiające realnych konsekwencji. Czy jednak tak jest w istocie?
Jak uczestnictwo w wirtualnym świecie wpływa na nasze realne życie, wpływa na nasze kontakty, na nasz język, na nasz obraz świata?
Czy można bezkarnie oddzielać swoją wirtualną aktywność od tej którą uprawiamy w realnym życiu. Czy te dwa światy na siebie nie oddziałują?
To pytania, na które dziś musimy sobie odpowiedzieć, jeśli nie chcemy, aby nowe pokolenia stały się dla nas obcymi mieszkańcami wspólnej , do niedawna, planety.