Na początek pewien oczywisty sylogizm: jeśli ktoś uprawiał politykę uzależnioną (niewolniczo) od Niemiec, a Niemcy w tym czasie działały – niemal wyłącznie w interesie i sojuszu – z Rosją, to czyje interesy w Polsce ostatecznie załatwiał taki jegomość? Nieubłagana (logicznie) odpowiedź brzmi – rosyjskie! Posłuszny sługa IV Rzeszy
Jeśli zatem weźmiemy pod uwagę fakt, że działanie – świadome bądź też (w co trudno uwierzyć!) nieświadome – na najwyższych piętrach krajowej polityki w interesie obcego państwa jest działalnością agenturalną, to czyim agentem ostatecznie jest taki nieszczęśnik? Ruskim! – brzmi jedyna logiczna odpowiedź… no może w niemieckich, krótkich spodenkach.
W tym właśnie kontekście przyjrzyjmy się najnowszym osiągnięciom retorycznym emerytowanego pupilka emerytowanej Angeli Merkel – Donalda Tuska.
Na początek odrzyjmy nieco sytuację z patetycznych brzmień. Polski spór polityczny bywa czasem przedstawiany jako klasyczna „pułapka Tukitydesa” – wojna dominującego z wschodzącym, Sparty z Atenami, z którego to starcia oba mocarstwa wychodzą już niezdolne do dalszej dominacji. Sęk w tym, że tak opisywać możemy jedynie nabrzmiewający bąbel sporu pomiędzy USA i Chinami, natomiast w polskiej polityce mamy do czynienia jedynie z echem światowych sporów ukiszonym na nadwiślańską modłę, w której od XVII wieku dominuje ton brzęczenia obcych srebrników w polskich, siermiężnych kieszeniach.
Tukitydes uśmiałby się nad tym do rozpuku, gdyż to raczej „pułapka dziwkowatej Katarzyny skrzyżowana z sardonicznym uśmiechem szujowatego Fryderyka”. No ale pobabrajmy się chwilę w tym błotku nadając mu antycznych koturnów.
Kiedy ostatnio Donald Tusk stwierdził, że prowadził – jako premier – działania, które miały uniezależnić Polskę od rosyjskiego szantażu energetycznego, to brzmi to podobnie, jak gdyby Edyp naraz oświadczył, że konserwował i wspierał związek jego rodziców.
Posługując się już naszą, łapciatą retoryką warto zauważyć, że Tusk – z miedzianym czołem – zarzuca rządowi, że zablokował „rozwój energetyki wiatrowej w Polsce i tym samym działał na szkodę niezależności energetycznej naszego kraju”. No wiatraki się herr Tuskowi przypomniały! Jest to jednak ze wszech miar logiczne bowiem utrudniając dywersyfikację dostaw gazu i ropy do Polski – co było jak najbardziej na rękę prusackiej protektorce pana Donalda – jednocześnie premier Tusk usiłował promować nowy model uzależnienia Polski od Niemiec a mianowicie takie ukształtowanie prawa, aby należało nad Wisłą stawiać lasy produkowanych w Niemczech wiatraków. Rzecz jest tak oczywista, że po prostu przaśnie banalna. Niemiecka alternatywa była Tuskowi tak droga, że nieustannie majaczył o „zielonej energii” nie dodając, że jej źródła płynąć miały z brunatnej myśli strategicznej powstającej właśnie – na spijaniu europejskich soków – IV Rzeszy Niemieckiej.
Tusk nie wzbił się nigdy ponad poziom lokalnego akwizytora interesów niemieckich. Zresztą jego godnym spadkobiercą okazał się obecny prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, który – z rozbrajającą szczerością – wypalił kiedyś publicznie stwierdzając: po co Polsce Centralny Port Lotniczy, skoro pod Berlinem właśnie powstaje wielkie lotnisko obliczone na obsługę chińskiego „Jedwabnego Szlaku”?!
Konia z rzędem temu kto znajdzie chociaż jedną inicjatywę Tuska – w czasów „królowania w Europie” lub patiomkinowskiego przewodzenia europejskiej Partii Ludowej – która służyłaby budowaniu uniezależnienia Polski od politycznych kaprysów cara Gazpromu i Rosji. Nie znajdzie się nic… bowiem rolą pana Tuska nigdy nie było działanie w interesie kraju, w którym się urodził i w którym skazano go na piastowanie urzędu premiera. Jego epoka nieprzypadkowo bywa porównywana do czasów saskich, kiedy elity zajmowały się wyłącznie własnymi wygodami a wokół królowało przekonanie, że bezpieczeństwo Rzeczpospolitej opiera się na jej …słabości. Któż bowiem chciałby wadzić się z Polską i ją napadać, skoro ona – coraz bardziej bezzębna – nie zagraża przecież nikomu.
Twierdzenia Tuska o budowaniu przez niego „polskiej niezależności energetycznej” brzmią tak jak niewypowiedziane jeszcze, ale podobnie wiarygodne, twierdzenia psychiatry Bogdana Klicha jakoby ten nieustannie wzmacniał siłę militarną naszej Ojczyzny. Równie dobrze pewna katechetka z czasów rządów PO i jej arbuzowej przystawki może opowiadać o dbaniu o bezpieczeństwo Polaków na stanowisku ministra spraw wewnętrznych a pewna lekarka może snuć majaczenia o przekopywaniu „na metr w głąb” ziemi po katastrofie smoleńskiej.
Jednym słowem można Polakom wciskać taki absurd na poziomie garkuchni, jednak nie przybierze on nawet postaci w jakiej Rosja kłamie i później przeprasza za te kłamstwa Izrael. Bo to przynajmniej jest rozumiane i komentowane przez świat.