Dla pokolenia moich rodziców i dziadków człowiekiem wyznaczającym sens polskiej niepodległości był marszałek Józef Piłsudski.
W tym wypadku mniej ważne były jego wady i fatalne postępki, których przecież w jego biografii nie brakowało, tylko jego czyn i miłość do Ojczyzny, jego pochodzenie, odwaga i zdecydowanie. Dla moich rodziców Piłsudski stał się bardziej dobrą legendą i mitem niż realną postacią. Był i jest mitem potrzebnym, stałym mieszkańcem naszej narodowej wyobraźni. Józef Piłsudski potrzebny był w czasie gdy na nowo formowała się polska państwowość i przybrała kształt niepodległego państwa. Historia jest ważna, ważne są fakty i prawda, jednak każdemu narodowi potrzebny jest także mityczny panteon, który wypełnia świadomość, motywuje i zagrzewa do czynu.
W żaden sposób nie da się zestawić postaci Karola Wojtyły i Józefa Piłsudskiego jednak swoisty kult, który narósł wokół nich kształtował całe pokolenia Polaków i dla współczesnej polskiej wspólnoty nadal ma swoje znaczenie. Właściwie to logiczne i piękne, że gburowatego bojowca o pepeesowskich korzeniach, człeka twardego lecz często bywającego z moralnością na bakier zastąpił – w polskim kulcie – Karol Wojtyła: wrażliwy i obdarzony wielką charyzmą mężczyzna, który dla wielu stał się wzorem postępowania i myślenia. Wojtyła został naszym katolickim, polskim świętym, był jednak także przecież zwykłym człowiekiem, miał swoje słabości i na pewno często podlegał wahaniom – potrafił jednak swoje słabości i niepewności powierzyć Panu Bogu i zapewne właśnie od Boga pochodziła siła z jaką sprawował swoją heroiczną posługę. Nie ominęły go przecież zdarzenia gwałtowne – jak choćby zamach na placu Świętego Piotra – i najtrudniejsza droga gaśnięcia i powolnego niedołężnienia, która przecież dla tego krzepkiego mężczyzny musiała być najtrudniejszym doświadczeniem. Nie odszedł jednak w cień – jak chciałby współczesny świat, nie schował się za kurtyną jak podstarzały gwiazdor z Hollywood, trwał podnosząc wartość cierpienia i nadając godność ludziom słabnącym i cierpiącym – ostatnim etapem swojego życia pokazał jak wielką wartość ma cierpienie i pokora z niego wynikająca.
Jan Paweł II stał się zarówno ludową ikoną jak i intelektualną wskazówką dla naszej, polskiej wspólnoty. Jego wizerunki, czasem naiwne i mało estetyczne, zdobią polskie mieszkania i domy, dla milionów Polaków stał się kimś bliskim, uczestnikiem domowych zdarzeń i wzruszeń. W tej formie Karol Wojtyła ciągle żyje z nami. Nie razi mnie nawet ogromna przesada w epatowaniu jego wizerunkiem i sylwetką, w powtarzaniu obiegowych anegdot. Męczą mnie rozsiane po Polsce i przeważnie słabe estetycznie pomniki Jana Pawła II, jednak wszystkie te przejawy czci są na tyle szczere i prostoduszne, że nie potrafię się ciągle nad nimi zżymać. Plastikowe „papieżyki”, portrety wątpliwej estetyki – to wszystko jestem w stanie przebrnąć bo wiem, że czasem jednak prowadzą do głębszego zastanowienia się nad myślą Karola Wojtyły, nad jego niesamowitymi rekolekcjami wygłoszonymi – przed kardynałami i papieżem Pawłem VI – w Watykanie, nad tym co mówił do nas w czasie swoich pielgrzymek do Ojczyzny. Nie jestem wielbicielem twórczości literackiej późniejszego papieża, ale i w niej tkwi wiele znakomitych przemyśleń i rodzących obfite refleksje, pięknie sformułowanych zdań. Wierzę w to, że od ludycznego Jana Pawła II można dotrzeć do głębokiego myśliciela Karola Wojtyły. Kardynał Wojtyła był moim metropolitą w czasach gdy zakładałem organizacje anarchistyczną i ani w głowie mi było zamyślać się nad sylwetką i myślami tego dalekiego wówczas hierarchy. Z upływem czasu zauważyłem jednak przedziwne zjawisko: z każdym rokiem jest mi do niego bliżej, ze zdumieniem odkrywać ważne myśli, przesłania, które zawsze przywoził światu, w czasie swoich niezliczonych pielgrzymek. Pewnego dnia nawet zadziwiła mnie dosyć klarowna myśl: Jana Pawła II lubi się, szanuje i kocha od pierwszego wejrzenia, jednak do Karola Wojtyły trzeba powoli dorastać.
Po co dziele się z wami tak oczywistymi przecież konstatacjami?
Tak się bowiem złożyło, że wszystkie nasze „autorytety”, „wielkości” z okresu transformacji i przełomu, zdewaluowały się, rozmyły, wrócili do swoich naturalnych – karlich proporcji. Pozostał nam tylko Karol Wojtyła.
I może nawet ten durny, esbecki atak z ostatnich tygodni paradoksalnie przynosi swoje dobre owoce – zaczynamy spostrzegać postać Jana Pawła II w jej naturalnych, ludzkich rozmiarach. Tak miał swoje słabości, tak zapewne odczuwał strach a może nawet gniew – jednak przetrwał, ocalił to co w jego posłaniu było najważniejsze, coś co nałożyło na barki Polaków szczególny obowiązek: musimy strzec wiary naszych przodków, musimy bronić prawdziwego Kościoła, musimy walczyć z własnymi słabościami w imię większych obowiązków. Dziś być Polakiem to właśnie mieć większe niż inni obowiązki i w ich świetle widzieć swoje życie. Gdyby nie Karol Wojtyła pewnie byśmy tego tak jasno nie pojmowali i nie odczuwali. Święty Jan Paweł II stał się częścią naszej dzisiejszej tożsamości i ciągle wyznacza nam kierunek działania. Karol Wojtyła nie był tak wielkim poetą jak Zbigniew Herbert, Herbert nie był tak heroiczną postacią jak walczący do samego końca Wojtyła – ale to oni właśnie najpełniej opisali ethos prawdziwego Polaka, prawdziwego człowieka poważnie traktującego swoje bycie tu i teraz.