Prawdopodobne przejęcie władzy przez zbieraninę pod przewodem Donalda Tuska było znakomicie przygotowaną operacją propagandową, która miała jeden cel – usunąć od władzy w Polsce ludzi niewygodnych dla Berlina i kreowanej przez niego unijnej komunobiurokracji.
Operacja się powiodła, a teraz niech Polska już sama martwi się o to jak będą wyglądały dalsze rządy nowej, pstrokatej koalicji.
Koalicja jest bardziej nawet pstrokata niż słynna konstrukcja „Die Bunte”, która onegdaj sprawowała władze z Niemczech i przeszła do historii jako grupa stronnictw mówiących zupełnie odmiennymi narzeczami politycznymi. Nadwiślańska pstrokacizna rozciąga się od liderów squatowych wyrzutków, skupionych wokół Adriana Zandberga, poprzez tęczowe wyziewy „Wiosny” Roberta Biedronia, arbuzowych aparatczyków z ZSL – o Peeselu, łaknących posad i pieniędzy ludzi Hołowni oraz łaknących odwetu (za odstawienie od władzy i wpływów) ludzi Tuska – podjudzanych przez medialną czeredę z „Gazety Wyborczej”, TVN i zapatrzonych w nich pomniejszych redakcyjek. Co łączy te wszystkie grupki, stronnictwa, partie? Poza żarliwą nienawiścią wobec PiS raczej niewiele. No chyba, że czołówki tych organizacji nie zaprzątają sobie głów własnymi programami. Pozasceniczne lejce są tu aż nazbyt widoczne i nie leża one raczej w powszechnie pokazywanych w mediach dłoniach. Plan medialnej ofensywy właściwie skończył się w momencie ogłoszenia wyników wyborów. Następnego dnia wszelkie wyborcze kreacje, obietnice i programy stały się niewiele wartymi stertami politycznej makulatury. Ci, którzy prą teraz do przejęcia całej władzy i wpływów nawet już nie ukrywają swojego antydemokratycznego oblicza. Mnożą się nienawistne bredzenia o zastosowaniu swoistego apartheidu wobec polityków i zwolenników rządzącej Polską przez osiem lat koalicji związanej z PiS. Jednak poza odwetem i niespełnionymi zapowiedziami natychmiastowego uruchomienia„europejskich pieniędzy”, poza kosmetycznym mizdrzeniem się do niewiele myślącego elektoratu nic z tego więcej się nie wyłania.
Jestem przekonany, ze słaba i sklecona naprędce „koalicja”, zrzeszająca kilkanaście stronnictw, nie tylko nie jest w stanie zbudować sprawnego rządu, ale nawet nie będzie w stanie prowadzić spójnej polityki w rozszarpanym na rozmaite frakcje rządzie.
Przejawem nowego stylu jest przypadek byłego ministra skarbu w rządach koalicji PO – PSL – Włodzimierza Karpińskiego. Ten długoletni działacz PO, przewodniczący struktur tej partii w województwie lubelskim, pełnił rozmaite funkcje rządowej aby – na razie – zakończyć swoją ministerialną karierę na stanowisku ministra skarbu w rządzie premier Ewy Kopacz. Ostatnimi czasy wsławił się tym, że pełniąc funkcję prezesa Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania i będąc współpracownikiem Rafała Trzaskowskiego, był też sekretarzem miasta Warszawy. Pod koniec lutego 2023 roku został zatrzymany przez funkcjonariuszy Centralnego Biura Antykorupcyjnego pod zarzutem korupcji. Co prawda do stawianych mu zarzutów nie przyznał się, jednak do tegorocznych wyborów parlamentarnych przebywał w areszcie śledczym. Sejm pod wodzą Szymona Hołowni właśnie wyraził zgodę na objęcie przez niego mandatu posła do Parlamentu Europejskiego w miejsce Krzysztofa Hetmana, który wolał mandat w krajowym parlamencie. Ochoty na poselski mandat nie wyraziła także następna po Hetmanie (w ilości otrzymanych głosów) Joanna Mucha, która też została wybrana do polskiego parlamentu. Jeden z konkurentów w międzyczasie zmarł i naraz okazało się, ze Włodzimierz Karpiński, który w wyborach europejskich zdobył niewiele ponad trzy tysiące głosów, może objąć wakujący mandat w PE i tym samym uzyskać natychmiast przysługujący z tego tytułu immunitet. To oczywiście sprawiło, że Karpiński musiał zostać wypuszczony z aresztu. Tylko studium tego przypadku dowodzi, ze ferajna Donalda Tuska wiele zrobi aby nie dosięgały ich żadne przepisy karne i wyroki. Gdy trzeba ludzie rezygnują nawet z wielkich pieniędzy i prestiżu aby ratować swojego. Przy całym pustosłowiu o „obronie konstytucji” i walce o „niezawisłe sądownictwo” przypadek Karpińskiego jest nader pouczający i obnażający prawdziwe motywacje tej zbieraniny. W PE oczywiście nie takie już przypadki miały miejsce i symbolicznym dla stosowanych tam praktyk jest przypadek posłanki Evy Kaili i udowodnionej jej korupcji. Zdaje się więc, że Włodzimierz Karpiński trafi więc w Brukseli pomiędzy swoich.
Ci sami ludzie, którzy teraz znów promują Karpińskiego jeszcze niedawno mieli usta pełne oburzenia gdy prezydent Andrzej Duda uniewinnił ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, których przecież nie dotyczyły aż tak ordynarne zarzuty.