Unia Europejska – skoro już jest – to niech będzie, ale musimy ją oskrobać z lewacko – biurokratycznych nonsensów.
Ciągle ktoś mnie zaczepia i pyta, co też myślę o Unii Europejskiej. Dotychczas zbywałem te zaczepki zdawkowymi uwagami, nie uważałem bowiem, aby moje zdanie w sprawie UE kogokolwiek naprawdę interesowało i aby niosło w sobie jakąś ciekawszą treść.
Ostatnio jednak kilku czytelników jęło wciskać mi , że jestem eurosceptykiem, czy też jakimś innym neptykiem.
Dobrze więc, chcieliście to macie. Postaram się zwięźle wypowiedzieć jakie też mam emocje w stosunku do europejskiego organizmu konsumpcyjnego.
Mogę to uczynić tym łacniej, że właśnie frunę sobie z Brukseli do Krakowa i wracam z prawie tygodniowego szkolenia w zakresie bezpieczeństwa, jakie – z bliżej nieokreślonej przyczyny – (gdzieś tam mieli zapisane, ze jest taki Gadowski w Polsce, który cos tam naodkrywał) zafundowały mi unijne związki zawodowe.
Tak się ułożyło, że na niesamowicie zajmującym kursie byłem jedynym Polakiem, obok mnie jednak siedziała rzesza dziennikarzy z każdego niemal europejskiego kraju. Miałem wiec okazję do wentylowania swoich zdań i emocji dotyczących UE.
Pierwsze zdanie: w UE cenię sobie strefę Schengen, czyli możliwość swobodnego podróżowania wewnątrz Europy. Jednego dnia byłem w Bonn, Brukseli i. Antwerpii Dla mnie: dziecięcia okutego w powiciu Peerelem, to istna rewelacja i cieszę się z tego jak dzieciak z dmuchanego kogutka.
Drugi ważny aspekt, to ekonomia i jakkolwiek zbyt tęgim ekonomistą nie jestem, to jednak dostrzegam zalety tworzenia wspólnego europejskiego rynku wymiany towarów, usług i pracy. Tak trzeba i w dobie rozrastających się Chin, utylitarnych USA i ciągle nieobliczalnej Rosji, taki ekonomiczny zegarek może mieć swoje niezaprzeczalne zalety wynikające z synergii, pewnej subsydiarności i bardziej globalnego planowania.
Nie wdaje się tu w rozważania o praktyce, bo zbyt skomplikuje te kilka prostych w istocie i oczywistych zdań.
Tak wiec projekt wspólnego obszaru gospodarczego – takiego rozszerzonego EWG, oraz wielkiej wolności podroży, przemieszczania się, oferowania pracy i ogólnie poznawania kontynentu, uważam za ze wszech miar wart poparcia.
Plusem jest pewnie i stosunkowo duża sprawność europejskich technokratów w rozwiazywaniu krótkodystansowych problemów.
Wielką wadą UE jest jednak brak idei – to wada, która w niedalekiej przyszłości może przynieść katastrofalne skutki. To tak jakby kapitan statku był skoncentrowany na pokonywaniu mielizn i rwących prądów, a właściwie nie wiedział dokąd jego statek zdąża.
Następną istotną wadą UE jest jej skłonność do inkorporowania w swoje eksponowane kręgi żenujących miernot i cwaniaków. Jeśli bowiem twarzą UE ma być Donald Tusk wespół z panią Bieńkowska, to ja w takiej UE na pewno nie chce być i nie chce mieć z nią nic do czynienia. Cwaniaków i złodziei to ja mam pod dostatkiem w kraju. Mechanizm awansu polegający na premiowaniu służalczości, cwaniactwa i lenistwa nie doprowadzi do niczego dobrego. Mam tylko nadzieje, ze od tych „państwa” niewiele – tak naprawdę – zależy, że są oni jedynie, niezbyt chlubnymi, figurantami – ukłonem w stronę mało wyszukanych metod działania kanclerz Anieli Merkel.
Dla jasności wspomnę, że niezbyt też podoba mi się UE z twarzą pana Czarneckiego. To niestety ta sama historia, o której pisałem w odniesieniu do Tuska i Bieńkowskiej – takie BMW.
Nie podoba mi się biurokratyczny moloch, jakim staje się UE, nie podobają mi się trzy naraz siedziby parlamentu UE – co oznacza jedynie beznadziejne trwonienie europejskich pieniędzy.
Lista absurdów związanych z UE jest oczywiście o wiele dłuższa.
Ogólnie nie podoba mi się lewacka, lansowana bez opamiętania, ideologia płynąca z najbardziej prominentnych miejsc w UE.
Kiedy jednak z drugiej strony widzę „Putina obrońcę chrześcijaństwa”, to zdaje się ze nie ma innego wyjścia jak tylko aktywna walka o nasze wartości wewnątrz UE.
Droga Orbana nie podoba mi się już zupełnie. Nie widzę siebie w roli pucybuta dla kacapskich dygnitarzy.
Tak więc Unia Europejska – skoro już jest – to niech będzie, ale musimy ją oskrobać z lewacko – biurokratycznych nonsensów. Mówię: musimy – optymistycznie wierząc w zaangażowanie niektórych polskich posłów do parlamentu europejskiego.
Pieknoduchostwo? – niestety tak, ale jaką mamy alternatywę?.
olska jest zbyt mała, aby samodzielnie mogła realizować dalekosiężne plany geopolityczne i zbyt duża, aby tylko podłączać się pod dominujące na kontynencie prądy.
Unia Europejska nie jest żadnym celem samym w sobie, nie jest także i nie może być nowym państwem, jest to tylko środek, narzędzie do realizacji większych celów.
Takim celem jest obrona Europy jako cywilizacyjnej wartości. Do tego konieczna jest jednak zupełnie nowa pedagogika, w której bitwa pod Poitiers, jest kamieniem milowym.
Zdrowa UE, oparta na wartościach i wypływających z nich ideach, nie musi obawiać się ani islamu, ani postsowieckich wilków w owczych skórach.
Europa homoideologii i przekreślania tradycji sama podcina gałąź, na której siedzi.
To zresztą nie żadna Europa, a jedynie mrzonki chorych na zapalenie logicznego myślenia ludzi, którym nienawiść do tradycji bielmem na oku błysnęła.
Durniów trzeba plewić, nierobów izolować i jakoś wyjdziemy z tarapatów.
Wizja Oriany Fallaci wydaje mi się naskrobana zbyt czarną kreską, być może dlatego, że nigdy – jak Oriana – nie byłem więźniem ideologii.
Niniejszym streściłem wam argumenty jakie padały w czasie dyskusji, gdy do swoich poglądów starałem się przekonać kilku kolegów ze Skandynawii i Słowenii i Turcji oraz Dirka z Holandii. W odróżnieniu od naszych, krajowych lewaków, to ludzie z otwartymi umysłami i przyjaźni innym. Osiągnęliśmy więc jakie takie porozumienie.
W ogóle zauważam, że łatwiej dogaduje się z zagranicznymi dziennikarzami, nawet najbardziej lewicowych gazet, niż z krajowymi durniami, którzy mienią się być dziennikarzami, ale o naszym zawodzie mają raczej mgliste pojęcie.